Ogłoszona trzy miesiące temu na szczycie kartelu OPEC decyzja saudyjskich nafciarzy o utrzymaniu poziomu produkcji rozwiała nadzieje na droższą ropę, jaka tliła się w Rosji, Wenezueli czy Iranie. Ucierpiały jednak nie tylko budżety tych państw.

Taniejące nośniki energii to także cios dla tysięcy firm branży wydobywczej. Dziś boleśnie odczuwają to również ci, którzy rozpoczęli cenową rewolucję – amerykańskie spółki wiertnicze. Wstrzymują odwierty, unieruchamiają do niedawna dobrze prosperujące platformy. Koncerny masowo ograniczają plany inwestycyjne i zwalniają tysiące pracowników. Problem dotknął firm na całym świecie – również w Polsce. Rodzime przedsiębiorstwa, których projekty poszukiwawczo-wydobywcze jeszcze parę miesięcy temu były opłacalne, teraz na nowo muszą kalkulować ich rentowność.

Zawieszenie na kołku kilku ważnych inwestycji martwi. Ale jeszcze bardziej niepokoi fakt, że mimo tanich surowców w globalnym otoczeniu na rynku wewnętrznym UE ceny energii wciąż rosną. Za gaz płacimy średnio trzy razy więcej niż Amerykanie, z kolei ceny energii elektrycznej są dwukrotnie wyższe. A takie dysproporcje nie dają szans na skuteczne konkurowanie firm przemysłowych z naszej części świata.

Winna temu jest głównie Bruksela i jej „zielona" polityka. Ograniczanie emisji, porzucanie tanich źródeł energii na rzecz tych bardziej przyjaznych środowisku sprawiły, że od 1990 do 2011 r. emisje gazów cieplarnianych na naszym kontynencie zmalały o 18 proc. Europa stała się globalnym liderem inwestycji w odnawialne źródła energii. Nie mogło pozostać to jednak bez wpływu na konkurencyjność unijnego przemysłu. Podobnie jak niewystarczająca integracja rynków Wspólnoty, która przez brak transgranicznej infrastruktury przesyłowej i wspólnej polityki energetycznej dodatkowo osłabia pozycje krajów UE.