W ekonomii trzeba mieć wyobraźnię, aby wykraczać poza utarte schematy myślowe, które nie przystają do szybko zmieniającej się, niekiedy radykalnie, rzeczywistości. W polityce, którą definiuje się jako umiejętność wykorzystywania nadarzających się okazji, wyobraźnia jest potrzebna jeszcze bardziej. A nuż ktoś podprowadzi nam jakiegoś trojańskiego konia... Nie tylko nie wiadomo, jaka będzie pogoda, ceny, kursy, podaż, popyt, lecz nade wszystko nie wiadomo, co „oni" zrobią. Oni, a więc koalicjanci i opozycja, przyjaciele i wrogowie, kraj i zagranica, biedni i bogaci, no i, oczywiście, te słynne rynki. Co ciekawe, w polityce czasami sami politycy nie wiedzą, jaki będzie ich następny ruch, przypomina ona bowiem bardziej wolnoamerykankę niż szachy. Zaplanować wszystkiego nie sposób, ale przewidzieć, choć to niełatwe, można próbować. Czasami wszakże – jak w przypadku greckiej sagi, bo saga to już, a nie dramat – jest to nadzwyczaj trudne.
Jaka piękna katastrofa!
Kolejne odsłony greckiego syndromu przesuwają się przed nami jak kartki ekonomiczno-politycznego thrillera. Tego, co się ostatnio dzieje, żaden pisarz by nie wymyślił. Ani Homer, ani Sofokles, no może Nikos Kazantzakis, autor nieśmiertelnego „Greka Zorby". Co ciekawe, ten Zorba miał na imię tak jak premier Grecji, Aleksis, a jego przygoda kończy się jedną wielką katastrofą. Gdy już wszystko, co zbudowali, wali się, śmiejąc się, pyta swego przyjaciela, czy widział kiedyś taką piękną katastrofę. Nie widział, bo takiej to jeszcze nie było... Ale jest w tej opowieści i taki epizod, że gdy umiera stara Greczynka, sąsiadki jeszcze na łożu śmierci ograbiają ją z poduszek i pościeli. Trochę tak jak bogaci wierzyciele, którzy chcieli, aby doprowadzona do przedagonalnego stanu Grecja oddała im srebra rodowe w postaci atrakcyjnych aktywów o wartości co najmniej 50 mld euro. Premier Cipras na to dictum trójki zachodnich wierzycieli Grecji: Unii Europejskiej, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego, się nie zgodził. Wyodrębniane na stosownym rachunku aktywa o takiej mniej więcej wartości, choć pod obcą kontrolą, w trzech czwartych mają być wykorzystane w Grecji: połowa na dokapitalizowanie zdewastowanych greckich banków, a jedna czwarta na inwestycje. Ostatnia ćwiartka miałaby pójść na spłatę części zagranicznych zobowiązań.
Musiałby mieć wiele literackiej fantazji autor naszego thrillera, by przewidzieć, że w kolejnym krytycznym momencie negocjacji-konfrontacji z trojką (momentów tych było więcej i jeszcze niejeden się pojawi) premier lewicowego rządu ogłosi narodowe referendum. Jego wynik łatwo było przewidzieć, choć Grecy byli szantażowani, że jak zagłosują na „nie", to będą musieli opuścić obszar wspólnej waluty, a być może nawet UE. Zagłosowali i, jak na razie, nie opuszczają. Pytanie referendalne było niezwykle sprytnie sformułowane, gdyż przeczącą na nie odpowiedź można było różnie interpretować; jestem przeciw, a nawet za. Ale nie tylko Grecy są przeciw (wyrzeczeniom) i za (euro). Także Niemcy w tej tragifarsie są w zdecydowanej większości za tym, aby Grecja pozostała w obszarze euro, ale tylko w połowie za okazaniem jej „pomocy finansowej", choć to pierwsze nie jest możliwe bez tego drugiego.
Brukselskie nieporozumienie
Po referendum, które miało wzmocnić przetargową pozycję premiera Ciprasa w jego wysiłkach na rzecz odrzucenia wymuszanego na Grecji pakietu oszczędnościowego, przedstawił on trojce jako swój ich pakiet, nieco tylko złagodzony. W ten sposób rozgniewał rodaków, ale ustawił w sytuacji bez wyjścia partnerów: musicie zaakceptować to, co w zasadzie sami zaproponowaliście. Tak też się stało po burzliwych, całonocnych debatach. Trojka wszakże, pod dyktando Niemiec i Holandii oraz kilku małych państw z konserwatywnymi rządami – Słowacji, Estonii, Finlandii, Łotwy, Litwy, Malty i Luksemburga – słusznie tym razem zażądała uwiarygodnienia tej oferty poprzez polityczne gwarancje najwyższej rangi. Chodzi o natychmiastowe (co bardzo trudne, zważywszy na zawiłości legislacyjne) przyjęcie ustaw zmieniających, zgodnie z sugestiami brukselskiego pakietu, regulacje w zakresie systemu fiskalnego i wysokości podatków (zwłaszcza podwyższenie stawek VAT i CIT), deregulacji rynku pracy, zdyscyplinowania systemu emerytalnego i wydłużania wieku przechodzenia na emeryturę. Kolejny paradoks polega na tym, że ewentualne wprowadzenie tych zmian w życie (a oprócz parlamentu jest jeszcze Trybunał Konstytucyjny, który już wcześniej kwestionował niektóre decyzje tnące wysokość dawniej przyznanych świadczeń) wymaga poparcia części opozycji wobec rządu Syrizy, gdyż wielu jej posłów jest też „za", a na pewno „przeciw". Zorba drapie się w głowę...
Nie to wszak jest największym problemem w całej tej nieukładającej się układance, ponieważ brukselskie porozumienie z poniedziałkowych godzin porannych jest jednym wielkim nieporozumieniem; jest po prostu niewykonalne. Nie tylko za zamkniętymi drzwiami, lecz przede wszystkim wobec mediów, a więc i reszty świata, kanclerz Niemiec Angela Merkel oraz jej minister finansów Wolfgang Schäuble mocno akcentowali, że nie ma mowy o zmniejszeniu greckiego długu, nawet jeśli Grecy jeszcze bardziej zacisną pasa, aby mieć z czego go spłacać. A dług ten musi być zredukowany, jest bowiem niespłacalny. Jeśli zaś coś jest niespłacalne, to z definicji nie może być spłacone, czyż nie?