Nierówności i niezadowolenie

Ciekawa i nieco niezauważona polemika przetoczyła się w „Gazecie Wyborczej". Zaczął Jacek Żakowski stwierdzając, że przyczyną „wkurzenia wyborców" są nierówności dochodowe, o których świadczy choćby „inwazja luksusowych aut na ulicach Warszawy".

Publikacja: 29.07.2015 21:00

Nierówności i niezadowolenie

Foto: Fotorzepa, Karol Zienkiewicz

Nierówności te, jego zdaniem, „są ostatnio stosunkowo stabilne, ale problem, który tworzą, dramatycznie narasta", bo „na usługi publiczne (np. służbę zdrowia) idzie z budżetu coraz mniejsza część PKB (...)  te same różnice płacowe (współczynnik Giniego) mają u nas dużo większe znaczenie". Następuje „kumulowanie bogactwa (...) i po 25 latach dużo zarabiający mają nie tylko większe dochody z pracy, ale też zasoby, które przynoszą dodatkowy dochód lub zmniejszają wydatki."

Panu Jackowi Żakowskiemu bardzo spokojnie i elegancko odpowiedział Jakub Borowski. Wskazał, że nierówności dochodowe nie tylko są „stosunkowo stabilne", ale maleją. Świadczą o tym: spadający (najszybciej w Europie) od ośmiu lat współczynnik Giniego; realny wzrost płacy minimalnej (o 60 proc. w latach 2005-2015), dwukrotnie wyższy niż wzrost płacy przeciętnej (27 proc.). Spada także skala ubóstwa mierzona odsetkiem osób z dochodem poniżej 40 proc. mediany (obecnie 5,8 proc., a w roku 2005 było to 9,3 proc.).

Od siebie dodam, że nieprawdziwe wydają się także tezy o: komercjalizacji usług publicznych (nakłady na służby publiczne nie maleją) i kumulowaniu bogactwa. To ostatnie zjawisko oczywiście następuje, ale wolniej niż w początkowym okresie transformacji (i wolniej niż w kastowym systemie socjalistycznym, choć co to wtedy było za bogactwo). Na pewno kumulacja bogactwa nie powiększyła się istotnie w ostatnim półroczu, a pół roku temu wyborcy nie byli wkurzeni i politycy znikąd mogli liczyć jedynie na śladowe poparcie. Nie jest to zjawisko ogólnoświatowe, jak za Pikettym sugeruje Jacek Żakowski, bo w krajach o rzeczywiście dużych nierównościach i kumulacji bogactwa, takich jak USA, wkurzenie w takim stopniu jak u nas i w innych państwach postkomunistycznych nie występuje.

Niezadowolenie społeczne jest jednak faktem. Skąd się bierze? Po pierwsze, klasa polityczna zawiodła i ostatnio nagrzeszyła ponad miarę. Nie interesuje się losem zwykłego obywatela. A stąd już tylko krok do obwiniania polityków za wszelkie nieszczęścia. Wspiera to trwająca od dłuższego czasu i stale nasilająca się kampania medialna prowadzona pod hasłem: jest coraz gorzej. Teksty takie jak Żakowskiego czy Belki stają się jej częścią (trafnie przewidziałem, że postulat powszechnego podniesienia płac podchwyci Platforma – zgłosił go właśnie Mateusz Szczurek).

Na kolejnym miejscu wśród przyczyn postawiłbym nierówności dochodowe, ale w ujęciu międzynarodowym. W ostatnich latach blisko dwa miliony Polaków wyjechało na saksy. Na ogół zarabiają tam dwa – trzy razy więcej niż w Polsce. Można zapytać, dlaczego wyjechało tak mało. Zapewne dlatego, że taką ryzykowną decyzję podejmują tylko najodważniejsi. Koszty są dość wysokie: wyższe wydatki na utrzymanie, rozłąka z rodziną, odrzucenie społeczne (nie czarujmy się, do pałacu Buckingham ich nie zapraszają).

Zatem odważniejszy Kowalski wyjechał, a Malinowski, mniej odważny lub wyżej wyceniający owe koszty zewnętrzne, nie. Ale Malinowski też chce mieć takie płace jak Kowalski, Schmidt czy Smith. I mało obchodzi go, że jest to niemożliwe, a problem został opisany w teorii wzrostu gospodarczego jako stan, w którym „maksymalnie możliwe tempo wzrostu jest niższe od minimalnie niezbędnego".

Nie ma dobrego rozwiązania tego dylematu, poza długotrwałym i uporczywym rozwojem gospodarki. Ale mimo smutnych doświadczeń wciąż są tacy, którzy chcą poszukiwać rozwiązania. I po wyborach najprawdopodobniej znowu taką próbę podejmą.

Nierówności te, jego zdaniem, „są ostatnio stosunkowo stabilne, ale problem, który tworzą, dramatycznie narasta", bo „na usługi publiczne (np. służbę zdrowia) idzie z budżetu coraz mniejsza część PKB (...)  te same różnice płacowe (współczynnik Giniego) mają u nas dużo większe znaczenie". Następuje „kumulowanie bogactwa (...) i po 25 latach dużo zarabiający mają nie tylko większe dochody z pracy, ale też zasoby, które przynoszą dodatkowy dochód lub zmniejszają wydatki."

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację