W kampanii wyborczej wielokrotnie słyszeliśmy, że najwyższy czas, aby Polacy zarabiali więcej. Najwyższy czas, aby wreszcie skorzystali z sukcesu gospodarczego, który wspólnie wypracowali przez ostatnie ćwierć wieku. I rzeczywiście, Polska jest w ogonie Europy, jeśli chodzi o udział płac w wartości PKB. Oznacza to, że mało narodowego bogactwa trafia w ręce pracowników. Dane Komisji Europejskiej potwierdzają tezę, że motorem naszej gospodarki jest tania siła robocza. Informacje te to także woda na młyn domagających się gwałtownego podniesienia płacy minimalnej.
Bardziej uważna lektura raportu wskazuje jednak, że z naszymi zarobkami wcale nie jest tak źle. Liczby nie uwzględniają samozatrudnionych. Nie wchodząc w dyskusję nad tym, czy śmieciówki to największe zło, czy może jednak zbawienna w czasach kryzysu elastyczność rynku pracy, warto zwrócić uwagę że wciągając w szacunki tego typu umowy, różnica między Polską a średnią unijną w udziale płac w wartości PKB mocno spada – z 10 do ok. 3 pkt proc. Oczywiście dane nie uwzględniają też szarej strefy, która nad Wisłą ma się wyjątkowo dobrze.
Zanim wzniesiemy więc sztandary z hasłami redystrybucji bogactwa na nowo, zastanówmy się, do czego nas to doprowadzi. Czy zamiast krępować biznes kolejnymi regulacjami, zamiast rzucać firmom kolejne kłody pod nogi, nie warto pójść w odwrotnym kierunku? Walczyć z szarą strefą i umowami śmieciowymi nie nakazami, ale zachętami. Tworzyć przyjazne środowisko dla biznesu, by nie zahamować tego, co udało się Polakom po transformacji osiągnąć.
Wiedział też o tym Wezyr Ptahhotep, który pisał: „Praca daje bogactwo, lecz nie ostanie się ono, gdy działać przestaniesz".