Tutaj od lat nic się nie zmienia. Na drugim miejscu w rankingu zyskowności znajdują się lokaty bankowe. Wskazał je niemal co dziesiąty ankietowany. Co ciekawe, atrakcyjność oszczędzania w bankach wyraźnie wzrosła: w 2011 r. opowiedziało się za nimi 1,2 proc. badanych, a teraz 8,7 proc.
Dlaczego tak lubimy depozyty terminowe? Ponieważ je znamy, zakłada się je prosto, ryzyko jest niewielkie; nawet gdyby bank zbankrutował, pieniądze zwróci BFG (do 100 tys. euro). Odsetki są co prawda niskie, ale przy deflacji wielkich powodów do narzekań nie ma.
A alternatywne wobec lokat formy gromadzenia oszczędności? Tu czyha mnóstwo niebezpieczeństw. Na giełdzie ostatnio trudno zarobić. Perspektywy są niejasne. Fundusze inwestycyjne raz mają zyski, innym razem straty. Jest ich mnóstwo, nie wiadomo, który wybrać. Pobierają niekiedy wysokie prowizje. Do tego wciąż słyszymy bulwersujące historie. A to fundusz nieruchomości stracił prawie wszystkie ulokowane w nim pieniądze, a to ludzie mocno sparzyli się na ubezpieczeniach z funduszami kapitałowymi i teraz muszą się procesować. Dość silne jest przeświadczenie, że na wielu rodzajach inwestycji zarabiają tylko instytucje, które je proponują.
Wybieramy więc banki, a w nich lokujemy pieniądze na krótkie terminy. Nie jest to dobre ani dla naszych finansów osobistych, ani dla gospodarki potrzebującej do rozwoju kapitału długoterminowego. Dotychczasowe zachęty do oszczędzania przez kilkanaście czy kilkadziesiąt lat (np. korzyści podatkowe związane z IKE i IKZE) wciąż nie działają. I dopóki nie będzie dobrego pomysłu, jak to zmienić, dopóty ludzie będą wybierać krótkie depozyty, stroniąc od ryzykownych inwestycji zaplanowanych na lata.