Rzeczywiście statystyki Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Samochodów wskazują, że jeśli nastroje w Polsce będą tak dobre, jak jest to obecnie, sprzedaż będzie nadal rosła w tempie dwucyfrowym. To zawsze mocny komunikat dla firm, które szukają miejsca na produkcję komponentów i kompletnych pojazdów. Cieszy, że rośnie również popyt na samochody dostawcze, bo jeszcze w poprzednich miesiącach sprzedaż takich aut spadała. To oznacza, że przedsiębiorcy, w tym podmioty małe i średnie, bo to one najczęściej kupują dostawczaki do 3,5 tony, powoli przestają się obawiać o przyszłość i inwestują. Przy tym już wszystkie firmy – i duże, i małe – w naszym kraju stanowią 70 proc. kupujących nowe auta.
Czy taki wzrost świadczy o rosnącej zamożności polskiego społeczeństwa? Niekoniecznie. Dzisiaj autem można jeździć „jak swoim" – prezentując go okazale pod domem, nie mając kilkudziesięciu tysięcy w ręku. Nie byłoby tak imponujących wyników, gdyby firmy samochodowe nie wprowadziły taniego i łatwego leasingu. Ten wzrost byłby także mniejszy, gdyby nie rejestracja w Polsce aut, które natychmiast potem wywożone są za granicę, bo akurat w naszym kraju były promocje, waluta jest słaba, a walka o rosnący rynek szczególnie ostra. Wreszcie znany jest również zwyczaj rejestracji nowych pojazdów na dilerów, bo w ten sposób łatwo spełniają wymagania narzucone przez producentów. Zwłaszcza pod koniec kwartału, a tak było ze sprzedażą marcową.
A na koniec: gdyby przepisy dotyczące importu nowych aut były przyjaźniejsze, sprzedaż byłaby jeszcze większa. Miałby szansę wreszcie zniknąć trik stosowany przez niektóre firmy, które rejestrują swoje luksusowe auta w Czechach na zakładane tam firmy krzaki. Czyli jest się z czego cieszyć, ale nie do końca.