Reklama

Konstanty Radziwiłł: Wolny rynek nie służy pacjentowi

Zwiększmy wydatki na ochronę zdrowia z 4,5 do 6-6,5 proc. PKB – mówi kandydat PiS do Senatu Konstanty Radziwiłł

Aktualizacja: 15.09.2015 12:23 Publikacja: 14.09.2015 21:02

Konstanty Radziwiłł: Wolny rynek nie służy pacjentowi

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

W okręgu podwarszawskim, gdzie pan startuje, nie kandyduje dotychczasowy senator PO, ale jest Roman Giertych. To będzie trudniejsza rywalizacja?

Konstanty Radziwiłł, lekarz, kandydat PiS w wyborach do Senatu:
Nie da się ominąć kampanii wyborczej, ale mam nadzieję, że moja wiedza, doświadczenie, a także moje cechy jako człowieka przekonają tych, którzy szukają następcy dotychczasowego senatora. Nie zamierzam kandydować przeciwko komukolwiek, czy to będzie Roman Giertych, czy ktokolwiek inny. Jestem gotowy do zaprezentowania naszej oferty. Oczywiście, rozumiem, że rywalizacja jest nieuchronna, ale mam nadzieję, że będzie uczciwa.

Giertych mocno się zaangażował w kampanię referendalną. Pojawiło się mnóstwo jego billboardów. Według niektórych źródeł jego Instytut Myśli Państwowej dysponował na te działania kilkoma milionami złotych.

Co do tej akcji, to może promocja przez pana Giertycha referendum, które większość Polaków zbojkotowało, czyni go jednym z odpowiedzialnych za kosztowny kaprys ludzi Platformy Obywatelskiej? Ja takich pieniędzy nie mam i takiej sumy na kampanię nie przeznaczę. Nie jestem w stanie konkurować w tym obszarze.

Nie sądzi pan, że przez to ma pan gorszą pozycję wyjściową.

Czy można kupić głosy wyborców za pieniądze? Mam nadzieję, że nie.

W pana okręgu startuje też były senator PO Robert Smoktunowicz, a lewica wystawiła działaczkę feministyczną Monikę Płatek. Jak pan widzi swoje szanse w tak silnej stawce?

Wyborcy Platformy mogą się pogubić. Jeśli PO wspiera Romana Giertycha, twórcę Młodzieży Wszechopolskiej, to pojawia się pytanie, jaka będzie jego oferta. Jeśli chodzi o pozostałych, to ciągle mam nadzieję, że będziemy mogli rozmawiać o tym, jakie będą ich propozycje.

Będzie pan wzywał ich do debaty?

Nie sądzę, by rywalizacja o mandat senatora wywoływała takie zainteresowanie jak starcie w wyborach prezydenckich. Jednak gdyby do takiej debaty doszło, nie będę epatował wyborców swoim uśmiechem czy marką krawata, tylko mam dla nich konkretny przekaz. Mamy kryzys w służbie zdrowia, z polityka rodzinną nie jest najlepiej, a mamy w tych obszarach szereg dobrych propozycji.

Reklama
Reklama

Roman Giertych przekonywał, że PiS wystawi w tym okręgu nie pana, lecz Jacka Kurskiego. Były takie przymiarki?

To są harce obliczone na granie na emocjach wyborców. Nie znam Jacka Kurskiego i nie mam pojęcia, czy jego kandydatura była rozważana.

Dlaczego zdecydował się pan wejść do polityki?

W sprawy publiczne jestem zaangażowany już od dzieciństwa. Najpierw w szkołach, do których chodziłem, w okresie studiów w Niezależnym Zrzeszeniu Studentów, a od wielu lat działam w samorządzie lekarskim i w Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus". Jako ekspert biorę od lat udział w reformowaniu systemu zdrowia. Wciąż poszerzała się moja wiedza, umiejętności, doświadczenie i dojrzałem do tego, by pójść dalej. Nie jestem członkiem PiS, ale program tej partii przekonuje mnie, że uda się w Polsce wiele zmienić na lepsze. W szczególności w ochronie zdrowia i polityce rodzinnej, które są mi najbliższe. Dlatego zdecydowałem się przejść ten Rubikon - do tej pory miałem kontakt z parlamentem jako ekspert od drugiej strony.

Pierwszy krok zrobił pan jednak nie przez PiS, lecz Polskę Razem. Dlaczego wtedy, w 2014 r., uznał pan tę partię za lepszą do działania?

Człowiek nie do końca planuje każdy swój krok. Inicjatywa wyszła wtedy od Jarosława Gowina, który zwrócił się do mnie z propozycją współpracy. Wcześniej również współpracowałem z różnymi politycznymi decydentami, nie pytając, skąd są, bo ja z natury jestem państwowcem. To była naturalna droga. Zaprosił mnie Jarosław Gowin, ale teraz prawica jest razem i w pełni czuję się członkiem tej drużyny. Na kongresie programowym w Katowicach zostałem zaproszony do drużyny Beaty Szydło. Jestem w obozie, który ma w tej chwili najlepszą ofertę dla Polski.

Reklama
Reklama

Czy ten akces nie jest w środowisku lekarskim kontrowersyjny? Za rządów PiS było ono oburzone wypowiedziami o braniu lekarzy w kamasze czy też słynnym „pokaż lekarzu, co masz w garażu".

To są wypowiedzi polityka PO Ludwika Dorna. (śmiech) Były one wybrykami konkretnej osoby i tak zostały zapamiętane. Oczywiście także i mi tamte słowa się nie podobały. Ale obecnie widziałem już żarty, że to Ewa Kopacz jako lekarz powinna bać się tamtych postulatów Ludwika Dorna. Proszę jednak pamiętać, że, nie zapominając, kim jestem, w Senacie nie będę przedstawicielem środowiska lekarskiego, ani żadnej innej grupy obywateli. Mandat senatora RP nie na tym polega.

Mimo wszystko środowisko, z którego się pan wywodzi postrzegane jest jako bardziej przychylne PO. Czy w ostatnim czasie zauważył pan jakieś zmiany?

Stykam się z ludźmi, którzy mają poglądy od lewa do prawa. Widzę jednak, że wśród tych, którzy popierali PO jako partię najlepiej przygotowaną do rządzenia narasta zniecierpliwienie czy wręcz zażenowanie różnymi jej działaniami. Rośnie liczba osób, które otwarcie mówią o tym, że potrzebna jest zmiana rządzących.

Gdyby powstał rząd z udziałem PiS, co trzeba by było zmienić najpierw w służbie zdrowia.

Najważniejsza byłaby realizacja konstytucyjnego prawa każdego do opieki zdrowotnej.

Reklama
Reklama

To dobrze brzmi, ale co oznacza?

To znaczy, że należy przejść z systemu ubezpieczenia zdrowotnego, w którym uprawnieni do leczenia są ci, którzy płacą składkę, do rozwiązania, jakie jest obecne np. w kilku krajach Unii Europejskiej, gdzie dostęp do opieki zdrowotnej jest powszechny dla wszystkich, którzy jej potrzebują.

Ale to oznaczałoby podwyższenie składki.

Zniknęłoby pojęcie składki. Pieniądze muszą pochodzić nie z instytucji, którą nazywamy ubezpieczalnią, lecz z budżetu państwa. Nie może być tak, że jakikolwiek chory w systemie nie ma prawa do leczenia. Takich osób jest dziś w Polsce około 2,5 mln.

Beata Szydło na konwencji programowej wskazywała źródła nowych przychodów do budżetu. Polska na ochronę zdrowia przeznacza 4,5 proc. PKB, podczas gdy nie tylko bogate kraje Unii Europejskiej, ale również Czechy, Węgry czy Słowacja przeznaczają 6-6,5 proc. Tego nie zmieni się z dnia na dzień. Musimy do tego dojść w ciągu dwóch-trzech lat. Wiem oczywiście, że w najbliższym czasie nie stać nas na to, aby przeznaczać na służbę zdrowia tyle, ile wydają Anglicy i Holendrzy. Ale chyba moglibyśmy wydawać tyle, ile nasi sąsiedzi o podobnej zamożności?

Reklama
Reklama

Gdzie miałyby trafić te pieniądze, by rozładować kolejki?

Kadra, którą dysponuje służba zdrowia, byłaby w stanie te kolejki rozładować. Nie brakuje lekarzy, tylko pieniędzy z NFZ. To on wycenia świadczenia na podstawie niejasnych kryteriów. Niektóre świadczenia, zwłaszcza te wykonywane przez podmioty prywatne, są dziwnie wysoko wycenione, inne, które muszą wykonywać szpitale publiczne, wyceniono poniżej kosztów ponoszonych przez te placówki. Dodatkowo problem pogłębiają limity.

Jednocześnie rząd przekonuje nas, że najlepszym regulatorem ochrony zdrowia jest wolny rynek. Tymczasem w wysoko rozwiniętych krajach promuje się planowanie i koordynację zamiast konkurencji. Wolny rynek nie sprzyja zachowaniom służącym pacjentowi, ponieważ promuje działania skierowane na zysk zamiast realizowania misji służby ludziom będącym w potrzebie.

Trzeba coś zmienić w systemie pracy służby zdrowia?

Ona skupia jak w soczewce wszystkie patologie naszego rynku pracy. Stosuje się tu różne rodzaje umów, które pozwalają na wykorzystywanie pracowników, w tym na, niebezpieczne także dla pacjentów, obchodzenie ograniczeń dotyczących czasu pracy. Warunki zatrudnienia wielu pracowników służby zdrowia są fatalne i zwłaszcza młodym ludziom nie dają perspektyw. W efekcie np. tylko 30 proc. kończących szkoły pielęgniarskie wchodzi do zawodu. Reszta wybiera inną profesję albo wyjeżdża za granicę.

Reklama
Reklama

Uważa pan, że rząd powinien zgodzić się na podniesienie ich płac o 1500 zł w ciągu trzech lat, jak postulują?

To nie jest tylko kwestia płac. Na warunki pracy składa się również czas pracy, forma zatrudnienia, możliwości rozwoju zawodowego. Pieniądze są pierwszym ruchem, ale to trzeba zmienić całościowo, bo one same nie wystarczą.

Tyle że budżet będzie musiał udźwignąć jeszcze inne potrzeby, np. program „500 zł na dziecko". Czy dla wszystkich rodzin problemem są tylko pieniądze? Może powinno być jakieś kryterium dochodowe w tej propozycji?

Dziś rodziny, które mają dzieci, często popadają w biedę nie dlatego, że rodzice są niezaradni, ale dlatego, że ich wysoko opodatkowana konsumpcja związana z bieżącymi potrzebami jest po prostu duża. Gdyby to policzyć, to okazałoby się, że w przeliczeniu na głowę płacą znacznie więcej podatków, niż te rodziny, które dzieci nie mają. A jednocześnie trzeba to powiedzieć wprost: dzisiejsze dzieci będą w przyszłości utrzymywać także tych, którzy dzieci nie mają.

Ale czy nas stać, żeby dopłacać rodzinom, które mają wyższe dochody?

Reklama
Reklama

Nie chodzi o wsparcie socjalne. 500 zł na dziecko to nie ma być zapomoga. To ma być zachęta, dla tych którzy zastanawiają się nad założeniem rodziny i uznanie dla wysiłku tych, którzy dzieci mają. To ma być także czytelny sygnał (nie jedyny) ze strony państwa, że rodzina staje w centrum jego priorytetów. Podobne rozwiązania funkcjonują z powodzeniem w innych krajach, np. we Francji.

Nie lepiej te „500 zł na dziecko" zostawić w kieszeni podatnika?

Trudno byłoby znaleźć odpowiedni mechanizm. Na przykład w przypadku dużej grupy biednych rodzin, które płacą bardzo niskie podatki, nie byłoby od czego odliczyć takiej kwoty.

Rozmawiał Paweł Majewski

 

Ochrona zdrowia
Szpitale narażone na ataki hakerów. A środków na cyberbezpieczeństwo za mało
Ochrona zdrowia
Potrzebna kolejna dotacja na zdrowie. Ile dopłaci budżet do NFZ?
Ochrona zdrowia
Otyłość to choroba cywilizacyjna, ale można ją skutecznie leczyć
Ochrona zdrowia
Ważny pacjent, nie właściciel szpitala
Ochrona zdrowia
Szpitale z miliardem długów w ZUS
Reklama
Reklama