W Warszawie średnie transakcyjne ceny metra kwadratowego mieszkania po raz pierwszy od połowy ub.r. są niższe od 8 tys. zł. Za metr lokalu klienci płacili ostatnio 7,95 tys. zł – podają Home Broker i Open Finance. W Krakowie jest to 7,14 tys. zł za mkw., a w Poznaniu, Gdańsku i Wrocławiu ok. 6,6–6,7 tys. zł.
– Ceny transakcyjne w największych miastach przestały rosnąć – mówi Marcin Krasoń z Home Brokera. – Ostatnie miesiące były okresem wahań raz w jedną, raz w drugą stronę. Prawdopodobnie zbliża się koniec trendu wzrostowego. Trudno się jednak spodziewać spektakularnych spadków cen.
Szczyt, ale nie bańka
Jan Łuczak, prezes sieciowej agencji Nordhaus, podkreśla, że rynek mieszkaniowy nie jest jednolity. – Sądzę jednak, że ceny mieszkań osiągnęły swój szczyt – mówi. – Powodem jest nasycenie rynku i powstawanie kolejnych inwestycji. Pojawili się nowi deweloperzy, którzy, aby sprzedać swój produkt, będą musieli konkurować o klienta, oferując niższe ceny.
Ale, jak mówi prezes, nic nie wskazuje, aby miał nastąpić wielki krach i pęknięcie bańki mieszkaniowej. – Bo takiej bańki nie ma – zapewnia Jan Łuczak. – To naturalny cykl koniunkturalny. Nie obserwuję owczego pędu jak dziesięć lat temu – dodaje.
Przypomina, że z nieruchomościami jest tak jak z każdym innym towarem. – Jeśli go brakuje, a chętnych jest dużo, towar drożeje i odwrotnie. Z tego wynikają cykle koniunkturalne. Niepewność co do działań politycznych w naszym kraju, troska o posiadany majątek lokowany dotychczas na kontach w bankach, w obligacjach, akcjach, na giełdzie, złocie, spowodowały, że wiele osób zaczęło inwestować w nieruchomości – wyjaśnia Jan Łuczak. – Dwa–trzy lata temu często było słychać opinie o kolosalnych zyskach z mieszkań na wynajem. Inwestorzy w to uwierzyli. Lepiej posiadać coś tak trwałego jak mieszkanie, które w każdej chwili można sprzedać.