I ostatnia kwestia. Dziś właściciele i użytkownicy nieruchomości w ogóle nie mają świadomości, ile kosztuje zagospodarowanie przestrzenne. Panuje przekonanie, że skoro płacę podatki, to mi się wszystko należy. A tak nie powinno być. W Polsce, wzorem innych państw, trzeba wprowadzić obowiązek płacenia przez dokonujących zmian w zabudowie opłaty adiacenckiej liczonej od faktycznych kosztów budowy infrastruktury publicznej. Moim zdaniem podmioty prywatne muszą, chociaż częściowo, bezpośrednio partycypować w kosztach budowy tej infrastruktury.
Ale z miejscowych planów wynika przecież, że tu wolno postawić wille, tu bloki. a tam są na przykład tereny przemysłowe. Nie ma wolnej amerykanki.
Co z tego, że wynika z niego, że inwestor może na swojej działce postawić dom, skoro tego nie musi zrobić. W praktyce na terenie objętym planem stawia się dwa, trzy domy, a reszta nieruchomości objęta planami latami jest niezabudowana. Po uchwaleniu planu władze publiczne powinny też zrealizować infrastrukturę, taką jak drogi, komunikacja miejska, a tego nie robią, bo nie ma na to pieniędzy. W żadnym innym kraju tak by nie było. Efekt tego jest taki, że ludzie mieszkają w dysfunkcjonalnej przestrzeni. Nie ma dróg, szkół, sklepów. Wszędzie daleko.
W Polsce planuje się lekką ręką i z rozmachem. Nikt się nie przejmuje ekonomią i kosztami. Tymczasem gmina nie może zobowiązywać się do budowy infrastruktury tam, gdzie nie jest to ekonomicznie opłacalne. Podobnie z budową domów. Nie powinna na ich budowę zezwalać w miejscach, gdzie doprowadzenie infrastruktury kosztuje krocie. Takich terenów nie powinno się zabudowywać. Mamy bardzo rozproszoną zabudowę, co powoduje, że koszty eksploatacji infrastruktury są wysokie, rosną i nic nie wskazuje, że dalej nie będą rosły.
Z tego, co pan mówi, wynika, że planujemy zdecydowanie na wyrost.
Tak. U nas pojęcie „analiza opłacalności" nie istnieje. I, co gorsza, nie uczymy się na swoich błędach. „Lex deweloper" w ogóle nie bierze pod uwagę kosztów, jakie pociągają za sobą decyzje przestrzenne. A konsekwencje lekkomyślności ustawodawcy poniesiemy wkrótce my wszyscy. Co ciekawe, mamy ogromną tradycję w badaniu optymalizacji rozwiązań przestrzennych, m.in. w Warszawie, sięga ona aż do lat 50. ubiegłego wieku. Dziś nikt jednak o niej nie pamięta. A szkoda.