Do 2023, a nie do 2012 roku, jak pierwotnie zakładał projekt rozporządzenia, mają być zmodernizowane albo wymienione windy, które stwarzają największe zagrożenie dla użytkowników. Mniej niebezpieczne dźwigi powinny być naprawione do 2028 roku. Tak zakłada nowy projekt rozporządzenia, jaki powstał w ramach prac Krajowego Forum Konsultacyjnego ds. Dźwigów (KFKd), działającego pod szyldem Centrum Bezpieczeństwa Technicznego (CBT).

Projekt rozporządzenia, jak poinformowano nas w biurze prasowym Ministerstwa Gospodarki, nie znalazł się jednak w planie prac legislacyjnych Departamentu Regulacji Gospodarczych. Wymaga bowiem dodatkowych konsultacji.

W naszym kraju, jak szacuje Robert Chudzik z Urzędu Dozoru Technicznego (UDT), jest około ponad 70 tysięcy wind osobowych. 50 – 60 proc. z nich instalowano ponad 20 lat temu. I tyle być może trzeba wymienić. Koszt całej operacji szacowany jest na ok. 7 mld zł. – Kiedyś znalazłem ogłoszenie: „Do windy wchodzi się na własną odpowiedzialność” – opowiada Tadeusz Popielas, przedstawiciel Polskiego Stowarzyszenia Producentów Dźwigów. – A co z odpowiedzialnością właściciela dźwigu? W mojej ocenie na eliminację wysokich zagrożeń powinniśmy dać sobie sześć, a nie 15 lat.

Właściciele budynków ze starymi windami pytają: skąd wziąć na to pieniądze?

– Nie kwestionujemy tego, że windy muszą być bezpieczne. Ale pamiętajmy, że wymiana jednego dźwigu przy dzisiejszym kursie walut to koszt ok. 170 tysięcy złotych – mówi Szymon Rosiak, prezes legionowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej Lokatorsko-Własnościowej. – Mieszkańcy nie mają szans na podźwignięcie takich wydatków. Nasza spółdzielnia ma w swoich blokach 101 wind. Na jedno mieszkanie przypadłaby kwota ok. 6 – 9 tys. zł za wymianę windy. Skąd ma je wziąć emeryt, który się nie zgadza, by opłaty na fundusz remontowy wzrosły z 88 groszy do 1,85 zł z metra? – padają pytania.