Od razu zastrzegam: potępiam zachowanie klientów-oszustów, którzy unikają zapłaty prowizji i zawierają transakcje za plecami agentów, z którymi mieli umowy. Trudno jednak uznać, że prowizję trzeba zapłacić agencji, bo dała adres osoby, która jest chętna na mieszkanie, ale... kupić go nie może.
Po artykule „Prowizję zapłaciłam, do transakcji nie doszło" („Nieruchomości" z 17.10.) odezwali się pośrednicy, twierdząc, że agent nie musi zwrócić wynagrodzenia (swojej prowizji pobranej przed finalizacją umowy sprzedaży), nawet wtedy gdy nie doszło do umawianej przez niego transakcji. Umowa o pośrednictwo nie jest bowiem, zdaniem czytelników-pośredników, umową rezultatu, tylko umową starannego działania. Czy oznacza to, że pośrednikowi należy się prowizja za skojarzenie stron i wymianę adresów między nimi, bez względu na to, czy dojdzie do transakcji?
Zdaniem prawników, kluczowy jest zapis w konkretnej umowie mówiący, do czego się zobowiązuje agent. Czy jeśli podjął się nie tylko znalezienia chętnego na nieruchomość, ale doprowadzenia do sprzedaży, to prowizja też mu się należy, jeśli do sprzedaży nie doszło? Pośrednicy twierdzą, że nie mogą brać odpowiedzialności za to, jak dalej potoczą się losy umowy, przy której pracowali. Ponieważ jednak „nachodzili się przy sprawie" (stracili czas i pieniądze), to zapłata im się należy. Jeśli zatem dzwoni do mnie agent i proponuje, że przyprowadzi kupca na moją nieruchomość (gdy zawrę z nim umowę i wypłacę mu ustaloną prowizję), a potem okazuje się, że do transakcji nie doszło, bo kupujący się rozmyślił, to nie powinnam żądać zwrotu prowizji?