Odżył pomysł, aby uregulować kwestie zobowiązań trudnych do spłaty, czyli uwolnić beznadziejnie zadłużonych od ciężaru franka. Zależy na tym nie tylko frankowiczom, ale także samym bankom.
Szczególnie tym, które pożyczały nawet ?120 proc. wartości nieruchomości w CHF, ?na granicy możliwości finansowych swoich klientów. Dziś w większości przypadków mieszkania kupowane w boomie nie są tyle warte, co w chwili zakupu. A jeśli wziąć pod uwagę, że z 300 tys. zł pożyczonych w 2008 r. dziś do oddania jest 430 tys. zł, to robi się niebezpiecznie. W czym problem? Głównie w kursie waluty. Sześć lat temu frank był po 2 zł, teraz kosztuje ok. 3,5 zł.
Nerwowo jednak, jak przypomina Open Finance, zrobiło się na początku sierpnia 2011 r., gdy notowania szwajcarskiej waluty przebiły 4 zł. Bankowcy zaczęli bić na alarm, bo policzyli, że jeśli kurs CHF dojdzie do ok. 4,5 zł, to wtedy spora część klientów nie udźwignie raty wyższej o kilkaset złotych w porównaniu z tą z chwili udzielenia kredytu. Nie mówiąc o braku zabezpieczenia...
Dziś trwają prace nad rozwiązaniem korzystnym dla banków i klientów w długach. Czy to w ogóle możliwe do pogodzenia? Przecież na razie to tylko klienci ponoszą konsekwencje tego, że kilka lat temu bank lekką ręką pożyczył więcej, niż powinien, i to w innej walucie niż ta, w której klient zarabia. Pytań związanych z pomocą dla frankowiczów jest wiele: kto dołoży do frankowych zobowiązań i dlaczego miałby to być budżet państwa? A co z eurowiczami i złotówkowiczami w tarapatach?
Jeśli pomagać, to dlaczego nie każdemu? I czemu kosztem wszystkich podatników, którzy do dziś są najemcami. Oby żadne populistyczne rozwiązanie nie zwyciężyło, bo takie zawsze odbije się czkawką.