Po pierwsze, banki obciążone zostały dodatkowym podatkiem, a niedługo czekać je może niemały wydatek związany tzw. ustawą spreadową. Nie można też zapomnieć, że stopy procentowe w końcu wzrosną, a wraz z nimi raty kredytów zaciągniętych w rodzimej walucie. - Banki powinny więc dziś zachowawczo podchodzić do udzielania kredytów, aby potem nie okazało się, że dzisiejsi kredytobiorcy nie dadzą sobie rady z opłacaniem wyższych rat za 2,3 czy 5 lat - mówi Turek.
W efekcie wspomniana modelowa rodzina może dziś pożyczyć mniej więcej tyle ile w 2012 roku, czyli w okresie w którym podstawowa stopa procentowa była na poziomie nawet ponad 3-krotnie wyższym niż dziś, czyli po prostu kredyty były znacznie droższe.
- Wszystko byłoby dobrze, gdyby dodatkowo nie wzrosły wymagania odnośnie wkładu własnego. Dziś trzeba ponadto mieć przeważnie kilkadziesiąt tysięcy złotych w gotówce, żeby w ogóle myśleć o zadłużeniu się na zakup mieszkania - podkreśla Bartosz Turek.
Hossa bez kredytów
Analityk Lion's Banku dodaje, że możliwości skorzystania z programu dopłat do kredytów - Mieszkanie dla młodych - są już bardzo ograniczone, a jest to ważne, bo większość banków wymaga dziś przynajmniej 15-proc. wkładu własnego przy zakupie mieszkania. Tymczasem z początkiem przyszłego roku wymaganie to powinno wzrosnąć do 20 proc. ceny zakupu mieszkania.
- To wszystko utrudnia osobom młodym wejście do grona właścicieli nieruchomości. Czemu więc deweloperzy ustanawiają co chwilę kolejne rekordy liczby budowanych lub sprzedawanych mieszkań? Powodów hossy na rynku mieszkań należy szukać po stronie inwestorów. Ci, których na to stać, nie chcą zanosić pieniędzy do banków na skromny procent. Wolą kupić mieszkanie na wynajem, na czym teoretycznie można zarobić 2-3 razy więcej niż na lokacie. Jest to oczywiście okupione dodatkowym ryzykiem i wysiłkiem organizacyjnym, ale i tak wiele osób na taki krok się decyduje - opowiada Anna Olesiejuk z Tax Care.