Pojawiły się artykuły w prasie, książki na ten temat, dyskusje. Prozac i podobne medykamenty awansowały do rangi suplementów diety. Znajomy trzyma się ich do dziś. Skończył 40 lat, co pół roku zmienia pracę. Jest sam.
Richard Rybolt, autor tomu „75 sposobów na depresję”, nie jest fachowcem – w sensie medycznym. Jako ofiara choroby – tak. Jego książka to opowieść o niezrozumiałym pojawieniu się schorzenia i toczonej przez lata walce, na szczęście zakończonej sukcesem. Autor wykorzystał prowadzone przez cały czas dzienniki, w których skrupulatnie notował ataki depresji, ich symptomy i sposoby, jakie pomagały mu uwolnić się – choćby czasowo – od dołującego nastroju. Zapisywał przemyślenia, dołączał kartki i listy, którymi wspierała go żona.
Rybolt zasiadł do pisania książki z niechęcią, jak sam przyznaje, bardziej może nawet z obawą przed powrotem do bolesnych przeżyć – a nuż wywołałyby kolejny atak melancholii. Ale „książka zupełnie nim zawładnęła”, chciał zrozumieć cały proces poprzez analizę dzienników. Przyznaje, że powodów depresji może być wiele. Oficjalnie jest wynikiem zaburzeń równowagi substancji chemicznych w mózgu. Nie wiadomo jednak, czy to ona sama ich nie wywołuje – a w takim razie przyczyna pozostaje nadal nieznana.
W 75 lekcjach Rybolt podsuwa sposoby zachowania obronnego, pomagającego rozpoznać nadchodzący atak, przerwać go i uporać się z jego konsekwencjami. Dla postronnego czytelnika mogą wydawać się śmieszne, wręcz naiwne: wyjdź na spacer, pobaw się z dziećmi, zajmij się czymś (to właśnie dzieci są mistrzami „robienia czegoś”). Zapisuj, co się z tobą dzieje. Pisz dużo: rób listy potrzebnych rzeczy, spraw do załatwienia, ludzi, którzy mogą pomóc. Przede wszystkim: uwierz, że możesz pokonać chorobę, choć musisz się nastawić na jej zdradzieckie ataki.To wszystko wydaje się oczywiste i proste, pod warunkiem że nie cierpimy na depresję.
Na zapamiętanym przeze mnie rysunku satyrycznym psychiatra leczy pacjenta, krzycząc: „Weź się w garść!”. Rybolt dowodzi, że wyrwanie się z uścisku depresji jest możliwe. Nie wolno jednak dopuścić do stadium, w którym pomóc może tylko hospitalizacja powstrzymująca przed tragicznym końcem.