Ma być pięknie i naturalnie – to przesłanie, któremu dzisiaj stara się być wierna medycyna estetyczna. Stąd rosnąca popularność zabiegów zawierających w swojej nazwie przedrostek „auto”. Obok botoksu czy kwasu hialuronowego coraz częściej wstrzykuje się autowypełniacze. Do ich wytwarzania używa się krwi lub tłuszczu pobieranych od pacjenta. W efekcie gabinety lekarzy zajmujących się medycyną przeciwstarzeniową zaczynają przypominać laboratoria naukowe. To wnioski z X Międzynarodowego Kongresu Medycyny Estetycznej i Anti-Aging, który w weekend odbył się w Warszawie.
– Tempo rozwoju w tej dziedzinie zaskakuje nawet nas, lekarzy – przyznaje dr Andrzej Ignaciuk, przewodniczący Polskiego Towarzystwa Medycyny Estetycznej i Anti-Aging, organizator kongresu. Jak dodaje, na korygowanie niedoskonałości urody specjaliści decydują się teraz w ostateczności. Starają się stymulować organizm, by sam naprawiał defekty.
Przykładem pionierskiego zabiegu tego rodzaju jest trójwymiarowe odmładzanie twarzy. – Polega ono na regeneracji zarówno skóry, tkanki tłuszczowej, jak i kości – opowiada prof. Maurizio Ceccarelli, dyrektor Międzynarodowego Centrum Badań w dziedzinie Medycyny Estetycznej i Fizjologicznej w Rzymie. W tym celu wstrzykuje się pacjentowi czynniki wzrostu i komórki macierzyste. Oczywiście uzyskane od niego samego.
[srodtytul]Reklama w programie[/srodtytul]
Półtora roku temu na Uniwersytecie w Barcelonie zakończyły się badania naukowe poświęcone tej metodzie. Od roku prof. Ceccarelli wykonał z jej wykorzystaniem ok. 100 zabiegów. Ale zapotrzebowanie na trójwymiarowe odmładzanie twarzy jest coraz większe. A to głównie dzięki poważnemu programowi opiniotwórczemu „Porta a porta”, w którym była o nim mowa.