Kiedy Lena Dunham, twórczyni i gwiazda popularnego serialu „Dziewczyny", oświadczyła, że robi sobie przerwę od występów publicznych z powodów zdrowotnych, o jej chorobie rozpisały się najważniejsze amerykańskie serwisy. I połowa z nich musiała prostować błędne informacje, bo choć według Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) na endometriozę cierpi nawet co ósma kobieta, nadal niewiele o niej wiadomo. Sprostowanie do artykułu zamieścił nawet szacowny CNN, który podał m.in., że choroba dotyczy kobiet w wieku 30–40 lat, a jedyną pewną kuracją jest histerektomia, czyli usunięcie macicy.
Ginekologom od tych rewelacji zjeżyły się włosy na głowie, bo co najmniej od kilku dziesięcioleci wiadomo, że endometrioza zaczyna się już w okresie pokwitania, a więc w wieku kilkunastu lat, i może trwać całe życie, a histerektomia jest ostatecznością, i to zazwyczaj u kobiet po menopauzie.
W poniedziałek rozpoczyna się Światowy Tydzień Świadomości Endometriozy.
„Zwykłe bóle"
Trudno jednak winić dziennikarzy. Endometrioza to jedna z najsłabiej diagnozowanych chorób kobiecych. Jej główne objawy – ból podbrzusza i niepłodność – łatwo przypisać innym chorobom albo zignorować jako „zwykły" ból miesiączkowy. Według danych Światowej Fundacji Badań nad Endometriozą (World Endometriosis Research Foundation) co czwarta ze 176 milionów chorych nie odczuwa żadnych dolegliwości, a połowa nie wie, że ich dolegliwości mają nazwę.
– Zdarza się, że diagnostyka endometriozy przysparza dużo trudności nawet lekarzom – przyznaje prof. Ewa Barcz z Uniwersyteckiego Centrum Zdrowia Kobiety i Noworodka przy pl. Starynkiewicza w Warszawie, twórczyni działającej tam od kilku lat Poradni Leczenia Endometriozy. – Objawy mogą być na tyle niespecyficzne, a często też dotyczą innych układów i narządów, że pacjentki leczone są przez gastroenterologów, urologów czy pulmonologów. Z kolei bóle przy stosunku niejednokrotnie są traktowane jako problem o marginalnym znaczeniu lub też poszukuje się ich przyczyny w sferach emocjonalnych – dodaje prof. Barcz.