
Antonio Salas
Aktualizacja: 07.10.2012 16:00 Publikacja: 07.10.2012 16:00
Foto: Uważam Rze
PWN
Pokręcone to wszystko, ale chyba nie może być inaczej, skoro całe to zamieszanie dotyczy infiltracji grup terrorystycznych.
Antonio Salas – z konieczności musimy używać nazwiska tej jego kreacji – jest tym typem reportera, który dzień bez lufy przystawionej mu do głowy uzna za zmarnowany. Kilka lat temu na przykład postanowił poudawać skina i penetrować hiszpańskie grupy neonazistowskie („Jestem skinem"). Później, najwyraźniej głodny adrenaliny, zagłębił się w struktury mafii handlujących żywym towarem („Handlowałem kobietami"). Teraz jednak przeszedł sam siebie: zapuścił brodę, kupił worek samoopalaczy... Ba, poddał się obrzezaniu i przeszedł na wiarę Mahometa, by na sześć lat stać się jednym z islamskich terrorystów. Cóż... Cel uświęca środki – stworzył książkę niesamowitą.
Otóż jej akcja biegnie trzema torami. Na pierwszym z nich widzimy Salasa niemal jako aktora w ostrym thrillerze: ucieczki, broń, spotkania w ustronnych miejscach, szkolenie bojowe, kontrabanda... Drugi przynosi refleksje – Salas z każdą kolejną przekroczoną granicą odkrywa, że odnośnie do terroryzmu nie ma czegoś takiego jak prawda – są tylko punkty widzenia, w dodatku oba ostro manipulowane. No bo czy ktoś zastanowił się na przykład, dlaczego w relacjach – dajmy na to z walk w Iraku – podawano wyłącznie liczbę zabitych Amerykanów, Francuzów czy Polaków, nigdy zaś Irakijczyków? Ktoś powie – europejskiego telewidza to po prostu bardziej interesuje. Owszem, ale z takich właśnie drobnych przemilczeń utkany jest świat, w którym wyłącznie źli Arabowie mordują niewinnych bohaterów z Europy. A ponieważ z drugiej strony sprawa wyglądała identycznie, w odpowiedzi na pytanie, co jest obiektywną rzeczywistością, można równie dobrze rzucić monetą.
Salas ma z tym dodatkowy problem, bo przez lata udawania Araba wiódł jednocześnie swoje dawne życie europejskiego dziennikarza. Stał się kumplem wielu terrorystów, wielu z nich polubił, ale jednocześnie wspomnienia zamachów w Madrycie paliły go do żywego...
I właśnie ten trzeci tor książki – ciągłe balansowanie na granicy schizofrenii, kołaczące w głowie pytania, kto tak naprawdę jest katem, wreszcie odkrywanie wspomnianego manipulowania informacją – tak w sumie podobnego do wizji Orwella czy Burgessa – są chyba najmocniejszą stroną książki. Tym mocniejszą, że nie są literacką dystopią, lecz nagranym na kamerę i dyktafon dokumentem.
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Uważam Rze
W podcaście „Rzecz o książkach” rozmawiamy o książce „Bałtyk. Podróż literacka” Tora Eysteina Øveråsa z jej lite...
Muzea PRL – a jest ich co najmniej kilka – cieszą się sporym powodzeniem, a zwiedzający z zainteresowaniem ogląd...
Karkonosze, szkoła mundurowa, seria tajemniczych zgonów i młoda policjantka Lena Silewicz działająca pod przykry...
W nowym odcinku Rzeczy o Książkach autor „Dygotu”, „Horyzontu” i „Święta ognia” opowiada o powieści, którą właśn...
Niech czytelnik sprawdzi, jaki jest Hemingway Bronisława Zielińskiego, który dzielił z nim wiele doświadczeń, a...
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas