Od renesansu artyści czerpali niezłe dochody z portretowania czcigodnych i zasobnych obywateli świata. Niektórzy twórcy specjalizowali się wyłącznie w ludzkich podobiznach. Od czasów, kiedy mieszczaństwo urosło w siłę (finansową), zapotrzebowanie na malarskie wizerunki jeszcze bardziej wzrosło. Z naszego podwórka przypomnę działalność Firmy Portretowej Witkacego i pracującego wprawdzie bez szyldu, lecz równie wziętego portrecistę Stanisława Wyspiańskiego. Olga Boznańska niemal do końca swego życia (1940 r.) przyjmowała zamówienia na portrety.
Wydawało się, że udoskonalona technicznie współczesna fotografia położy kres prosperity portrecistów. Skądże! Od lat 60. ubiegłego wieku nastąpił prawdziwy boom malarsko-fotograficznych koncepcji. Podam przewrotny przykład: Andy Warhol. W połowie lat 70. powstało Warhol Enterprises – firma portretowa. Przynosiła roczny dochód powyżej miliona dolarów. Chętnych na podobiznę od Warhola nie brakowało, choć płótno metr na metr kosztowało co najmniej 25 tys. dolarów. Idol pop-artu stosował łączoną technikę, malarsko-fotograficzną. Zaczynało się od popołudniowej sesji zdjęciowej, podczas której Andy pstrykał odbitki polaroidem. Przedtem fryzował, charakteryzował i ustawiał modela. Na ogół nie kończyło się na jednej sesji. Musiało powstać ujęcie odpowiadające autorowi. Potem było malowanie na obrazie podkładu, nanoszenie na podmalówkę sitodrukowego portretu i wykańczanie malowidła pędzlem. „Andy nie tyle ożywia bogatych i sławnych, co ich balsamuje”, orzekł pewien krytyk. Złośliwe, ale trafne.
Od czasu pop-artu wielu artystów pędzla posługuje się kamerą jak szkicownikiem. Od kilku lat rozpowszechnił się na świecie – także u nas – styl, który można określić neo-pop-artem. Portret stanowi clou tego trendu. Najczęściej ku manierze neo-pop zwracają się młodzi artyści. Niektórzy wykonują podobizny na zamówienie, innym wystarczają autoportrety i portrety bliskich. I zawsze punktem wyjścia są zdjęcia bądź slajdy.
Jeśli ktoś zamawia pamiątkowy obraz u młodej malarki Marty Kochanek – np. ślubny bądź z innej okazji, musi dostarczyć jakąś nieszablonową fotkę. Żeby w niej było to coś, co scharakteryzuje lepiej bohaterów niż samo podobieństwo.
Ewa Kuryluk od czasu studiów rysowała i malowała siebie, wspomagając się fotografią. A potem wieszała podobizny na drzewach, sadzała na krzesłach, kładła na ziemi. Odrealniała. Zrobiła też portrety męża i kilku najbliższych przyjaciół. Na przykład wykonała w konwencji pop podobiznę Leszka Kołakowskiego, światowej sławy filozofa. I objawiła jego mniej poważne oblicze.