Po odbiciu na skoczni najazd i lądowanie odbywa się przodem – zaczynamy rotację od skrętu głowy i barków, następnie napinamy mocno mięśnie brzucha, co powoduje dynamiczne przeniesienie ruchu obrotowego również na dolną część ciała. W locie możemy się postarać o złapanie prostego graba, czyli uchwycenie krawędzi narty, co zmusi nas do przyjęcia stylowej, skulonej sylwetki. Po wypatrzeniu miejsca do lądowania spokojnie czekamy, aż reszta ciała dokręci pełny obrót. Lądowanie amortyzujemy kolanami.
– Trójki z obrotem o 360 stopni każdy dobry narciarz może się nauczyć w ciągu jednego dnia – zapewnia pionier freeskiingu w Polsce i prezes Polskiego Stowarzyszenie Freeskiingu Andrzej Lesiewski.
Ale dla większości narciarzy uprawiających tradycyjne narciarstwo sam opis tej ewolucji brzmi dość odstraszająco. A cóż dopiero mówić o takich wyczynach jak cork, czyli obroty w osi ukośnej (gdy narty znajdują się przed narciarzem), albo flare, czyli salto w tył z obrotem o 180 stopni.
Popisy miłośników freeskiingu – najlepsi z nich potrafią się obrócić w powietrzu nawet cztery razy – budzą w zwykłych narciarzach podziw, ale czasem także odruch niechęci. Widzi się w nich cyrkowe sztuczki, które mają niewiele wspólnego z prawdziwym narciarstwem związanym z górską zimową przyrodą. Wiadomo też, czego zwolennicy freeskiingu wcale nie ukrywają, że jest on blisko spowinowacony z akrobatyczną jazdą na deskorolkach. Nawiązują do tego m.in. stroje, demonstracyjnie luźne i bardziej kolorowe niż zwykłe ubrania narciarskie.
– To rzeczywiście trochę inna, bardziej miejska kultura. Niektóre triki freeskiingowe wykonuje się np. na poręczach schodów metra – przyznaje Andrzej Lesiewski. – Na nartach jeździ dziś na świecie 150 milionów ludzi, którzy mają różne oczekiwania wobec tego sportu. Tak powstają nowe odmiany narciarstwa. Freeskiing to przede wszystkim zabawa na śniegu. Poszukuje się w nim czystej, nieskrępowanej radości. To również, zwłaszcza dla młodzieży, atrakcyjna możliwość ekspresji. No i po prostu moda.