„Thriller” Jacksona wciąż króluje

Wraz z nią pop wkroczył w nową erę, wybuchła popularność MTV i runęły rasowe podziały w muzyce. Pobiła też rekordy na rynku

Publikacja: 09.02.2008 05:10

„Thriller” Jacksona wciąż króluje

Foto: Rzeczpospolita

„Thriller” trafił do sklepów 30 listopada 1982 r., teraz ukazuje się jego reedycja, do której dołączono nowe wersje niektórych piosenek, wykonane przez sławy nowej generacji: Kany’ego Westa i Will I Ama, Akona i wokalistkę Fergie. Pomysły na odczytanie przebojów Jacksona ujawniają dramatyczną nieporadność młodych muzyków, a na tle tej porażki osiągnięcia króla popu wydają się jeszcze wspanialsze.

Największe wrażenie robi żywotność kompozycji i finezja ich produkcji. Lekkość i taneczność tej płyty uderza dziś z taką samą mocą. Ale jest coś równie ważnego – „Thriller” to modelowy album pop. Odtąd wzorowa muzyka popularna miała zawierać elementy różnych gatunków połączone w zrównoważonych proporcjach. Wymieszanie wpływów może i nie jest bardzo trudne, jednak Jackson okazał się niedościgniony, bo w każdym z gatunków wypadał wiarygodnie. „Thriller” był i jest płytą dla każdego. Dla wielbicieli soulu i tańca, dla miłośników romantycznych ballad, dla fanów rocka, a wreszcie – dla słuchaczy czarnych i białych.

Otwierająca „Wanna Be Startin’ Somethin’” okazała się złowieszczą przepowiednią. Ten muzycznie barwny i stymulujący utwór to opowieść o niemocy, tkwieniu w martwym punkcie i załamaniach nerwowych. Po latach miała się stać udziałem samego Jacksona. Ale w chwili premiery była jedynie uwerturą przyspieszającą rytm przed rewelacyjną „Billie Jean”. Żaden inny utwór nie porywa do tańca z taką mocą. Kompozycja oparta na rhythmandbluesowym podkładzie, teraz miksowana przez didżejów w szybszym tempie, jest ekstatycznym momentem większości klubowych imprez. A jeśli ktoś potrafi przy niej „zrobić Michaela”, czyli naśladować któryś z jego fantastycznych kroków albo gestów, natychmiast zostaje królem parkietu. Nieraz widziałam chłopaków wskakujących na bar i dziewczyny wrzeszczące po najsłabszej nawet imitacji jacksonowskiego tańca.

Jego magia nie słabnie. Zmienił się jedynie wydźwięk utworu, w którym Michael występuje jako bohater skandalu – odpiera pomówienia o spłodzenie dziecka tytułowej Billie. Ten koszmar także się ziścił.

Poza ramy ekranu wyszły także potworności z genialnego wideoklipu do tytułowej piosenki. Filmowy taniec żywych trupów to choreograficzny majstersztyk, ale dziś krytycy porównują zmienionego operacjami plastycznymi gwiazdora właśnie do zombie. Nakręcony przez Johna Landisa 14-minutowy film „Thriller” jest najwspanialszym teledyskiem, jaki powstał. Razem z efektami specjalnymi z „Billie Jean” zrewolucjonizował pojęcie klipu ledwie rok po powstaniu stacji MTV, nadał mu gigantyczne znaczenie w promowaniu artystów i świadczył, że ilustracja muzyki może być sztuką.

Absolutną nowością było wprowadzenie na płytę wyrazistych rockowych elementów, wcześniejszy album „Off the Wall” był mocno osadzony w soulowej stylistyce wytwórni Motown. Teraz Jackson powalał wszechstronnością – gitarowe solo w „Beat It” to zasługa Eddiego Van Halena i początek współpracy Jacksona z wyśmienitymi rockmanami, takimi jak Slash. Ale przecież znalazł się tu i inny niebywały duet – jako pierwszy na listy trafił utwór „The Girl Is Mine”. Łagodny, romantyczny dialog między zaledwie 25-letnim wokalistą i gigantem – Paulem McCartneyem. Jackson przez całą karierę współpracował z najlepszymi muzykami i nie chodzi tylko o spektakularne duety, ale codzienność – w jego chórkach wyrósł talent Sheryl Crow.

Rekordów, jakie ustanowił „Thriller”, nikt już nie pobije – według amerykańskiego stowarzyszenia nadawców rozeszły się 104 miliony egzemplarzy albumu. Był nominowany do 12 nagród Grammy, przyznano mu osiem statuetek.

Na pierwszym miejscu listy Billboardu spędził 37 tygodni, w pierwszej dziesiątce – cały rok. Wcześniej płyty promowano jednym, dwoma singlami. „Thriller” miał ich siedem. Dowodem jego nieśmiertelności jest choćby najnowszy hit młodziutkiej gwiazdy Rihanny – „Don’t Stop the Music” powtarza fragmenty „Wanna Be Startin’ Somethin’”.

W internetowym serwisie Allegro oryginalne winylowe wydanie „Thrillera” można kupić za 9,99 zł. Ale to płyta bezcenna.

Michael był moją największą muzyczną miłością. W podstawówce kazałam mówić do siebie Michał i prowadziłam na podwórku szkołę tańca. W prezencie od mamy zażyczyłam sobie białe skarpetki i czarne mokasyny. Wybuchłam histerycznym płaczem, gdy zobaczyłam teledysk do „The Way You Make Me Feel” – nie mogłam znieść tego, że Michael przez całą piosenkę ugania się za jakąś dziewczyną, a na końcu jeszcze ją całuje. Miałam też prywatny duet z Michaelem – mój głos nagrałam w miejsce partii śpiewanych przez Siedah Garrett w piosence „I Just Can’t Stop Loving You”. Pisałam dla niego pamiętnik i chciałam być jego żoną. Dziś już sobie bycia z Michaelem nie wyobrażam. Widzę w jego życiu straszliwy dramat i jego konsekwencje – mężczyznę z poważnymi zaburzeniami, który nie chce dorosnąć i woli otaczać się dziećmi, bo tylko one kochają bezwarunkowo. Nie przewidział jednak, że jego fani dorastają. Jego największy artystyczny błąd polega na tym, że nie dojrzewał wraz z nimi. Zasklepił się w wizerunku i stylu muzycznym końca lat 80. i odcinał od niego kupony. Myślę, że szczytowym osiągnięciem był album „Bad” – Michael objawił się jako zupełnie nietypowy afroamerykański muzyk, z jednej strony soulowy i liryczny, z drugiej – hardrockowy.

Był niezwykle utalentowanym artystą, wyważył wiele drzwi, ale trzeba pamiętać, że jego styl wokalny nie był kosmiczną nowością – czerpał z tradycji soulu lat 50. i 60.

Michael naprawdę jest królem, a „Thriller” był wspaniały dzięki jego współpracy z Quincym Jonesem. Jones jako młody bigbandowy muzyk był ceniony w świecie jazzu. To, czego dokonali razem, to mistrzostwo, szczególnie w warstwie producenckiej. Słychać wyrafinowanie, smaczki i niuanse, niewiarygodnie precyzyjną grę muzyków. Cieszę się, że ukazuje się wznowienie „Thrillera”, bo to dla Michaela szansa.

Skoro zatrudnił Kany’ego Westa i Will I Ama, to znaczy, że sprawdza, z którym producentem może mu się udać. Uważam powrót Jacksona za realny – jego wybielanie skóry nie różni się od ekstrawagancji i nałogów innych gwiazd. Skoro spędził tyle lat w showbiznesie, musi być twardy.

Pop

„Thriller” trafił do sklepów 30 listopada 1982 r., teraz ukazuje się jego reedycja, do której dołączono nowe wersje niektórych piosenek, wykonane przez sławy nowej generacji: Kany’ego Westa i Will I Ama, Akona i wokalistkę Fergie. Pomysły na odczytanie przebojów Jacksona ujawniają dramatyczną nieporadność młodych muzyków, a na tle tej porażki osiągnięcia króla popu wydają się jeszcze wspanialsze.

Największe wrażenie robi żywotność kompozycji i finezja ich produkcji. Lekkość i taneczność tej płyty uderza dziś z taką samą mocą. Ale jest coś równie ważnego – „Thriller” to modelowy album pop. Odtąd wzorowa muzyka popularna miała zawierać elementy różnych gatunków połączone w zrównoważonych proporcjach. Wymieszanie wpływów może i nie jest bardzo trudne, jednak Jackson okazał się niedościgniony, bo w każdym z gatunków wypadał wiarygodnie. „Thriller” był i jest płytą dla każdego. Dla wielbicieli soulu i tańca, dla miłośników romantycznych ballad, dla fanów rocka, a wreszcie – dla słuchaczy czarnych i białych.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Kultura
Podcast „Rzecz o książkach”: Rebecca Makkai o słodko-gorzkim dzieciństwie w Ameryce
Kultura
Nowy stary dyrektor Muzeum Narodowego w Krakowie
Kultura
Sezon kultury 2025 w Polsce i Rumunii
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Kultura
Bestsellery Empiku: Sapkowski i „Wiedźmin" zwyciężają szósty raz, Dawid Podsiadło - siódmy
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”