Jak cyklop wyłoniła się zza zakrętu. Oślepił ich ogromny reflektor. – To ludmiła – krzyknął Michał Jurkiewicz, pianista, i natychmiast zawrócił. – Gonimy ją do przejazdu kolejowego – rzucił. Łukasz Adamczyk, gitarzysta basowy, który siedział na przednim siedzeniu, nie zdziwił się. Wie, że ludmiłę trudno spotkać. Jurkiewicz mocno nadepnął na pedał gazu. Żeby po ciemku zidentyfikować, co ciągnie za sobą lokomotywa, musieli się jak najbardziej do niej zbliżyć. Okazało się, że ciągnęła na złom starego, odrapanego gagarina. – Michał zna symbole lokomotyw i slangowe nazwy nie tylko ich, ale i wagonów. Nic dziwnego, że przy nim odżyła też moja pasja do kolei – opowiada Łukasz Adamczyk. – Grzegorz Turnau o swym akompaniatorze wręcz mówi per „kompletny świr kolejowy”. – Po koncercie wszyscy marzą o wygodnym łóżku, a on idzie na dworzec lub do lokomotywowni – opowiada Turnau. – I nie chodzi tam pić wódkę, ale podotykać i pooglądać z bliska maszyny. To dobre wariactwo. Przekłada się na muzykę. Pozwala uciec od tak zwanej normalności. Michał widzi świat nietypowo, ma poetyckie poczucie absurdu – twierdzi Turnau.
Michał Jurkiewicz wsiada do byle jakiego pociągu, kiedy ma tylko trochę czasu. Oprócz Łukasza Adamczyka często dołącza do niego Leszek Szczerba, saksofonista. – Czy jedzie teraz jakiś pociąg? – pyta w kasie Michał. – W jakim kierunku? – dopytuje się kasjer. – Obojętne – odpowiada Jurkiewicz. Ważniejsze, kiedy wraca, żeby zdążyć na próbę lub koncert. – Jadąc, śledzę prędkości szlakowe, wskazania semaforów, mijane stacyjki – opowiada Jurkiewicz. Adamczyk podróżuje podobnie: – Rumunem jechaliśmy bocznym szlakiem z prędkością 40 km na godzinę – opowiada gitarzysta. – Patrzyłem, jak wiatr zwiewa na tory jesienne liście. To było przeżycie kontemplacyjne, wręcz metafizyczne – mówi.
Jedynie Leszek Szczerba, choć bierze udział w kolejowych eskapadach, zachowuje wstrzemięźliwy entuzjazm. – To nie mój świat. Ja raczej jestem fanem dziecięcej radości Michała – tłumaczy. – Trzy lata temu, jadąc na urodzinowy koncert Grzegorza Turnaua do Inowrocławia, zauważyliśmy na bocznicy stacji kolejowej kilka nieczynnych gagarinów. Wieczorem po koncercie poszliśmy przyjrzeć się im bliżej. Niestety, mechanik z warsztatu Paweł Olejniczak powiedział, że będzie to możliwe, dopiero gdy uzyskamy pozwolenie w Dyrekcji Generalnej PKP SA w Warszawie. Jurkiewicz jednak nie dał za wygraną. Pomyślał, że skoro nie można ich z bliska obejrzeć, to może da się coś o nich dowiedzieć i zapytał: „Dlaczego w Polsce jeździły gagariny z dwusuwowymi silnikami Diesla, a w krajach ościennych z czterosuwowymi?”. I lody puściły. Paweł zdumiony wiedzą przypadkowego gościa pokazał muzykom wszystkie lokomotywy, opowiedział o czasach świetności kolei, kiedy sam był maszynistą. Pozwolił nawet sfotografować gagariny. Z czułością opowiadał o zaletach i budowie swojego ulubionego gagarina z numerem bocznym 292, na którego inowrocławscy kolejarze mówią „Tuptuś”. Siedzieliśmy tam przez całą noc, aż do białego do rana – wspomina Szczerba.
– To wtedy dostałem od niego ogromne klucze z jego prywatnej kolekcji. Jeden z nich służył kiedyś do przykręcania śrub przy wiązaniach parowozów – dodaje Jurkiewicz. Takie znajomości pianista ma w lokomotywowniach Jasła, Szczecinka, Rzeszowa, Olsztyna, Białegostoku, Węglińca, no i oczywiście Krakowa – wszędzie, gdzie występuje z Turnauem, czasem z Piotrem Nalepą Brekaut Tour lub okazjonalnie z Anną Serafińską.
Oczywiście nie tylko podczas muzycznych tras Michał Jurkiewicz zwiedza kolej. Wyszukuje miejsca, gdzie jeszcze są stare obrotnice (urządzenia służące do przestawiania lokomotywy – mają kształt gramofonowego talerza) czy żurawie do nawadniania parowozów, i do nich jedzie. Zwiedził już kilkadziesiąt lokomotywowni. Czasem bierze udział w wycieczce Klubu Miłośników Kolei. – Z Tarnowa do Szczucina od dawna nie kursuje żaden pociąg, ale z Klubem przejechałem tę trasę historycznymi wagonami – opowiada.