Zżymając się w myślach na powszechne schamienie i zaciskając bezsilnie drobne piąstki z gniewu, lubię wyobrażać sobie wyrafinowany odwet na moich buraczanych „kurwakurwa” sąsiadach z przedziału. Oto każdy z nich trafia w pojedynkę do autokaru pełnego schludnych emerytek, które najpierw w nienagannej polszczyźnie udzielają mu reprymendy, a potem za pomocą parasolek, torebek i pilniczków do paznokci wymierzają karę za kalanie rodzimego języka. Inny scenariusz – w wyobraźni spadam w trykocie Supermana na muskularne karki przeklinających ziomali i tak długo tarmoszę ich za podróbki markowych dresów, aż obiecają zapisać się na kurs kultury języka do profesorów Miodka i Bralczyka.
Przekleństwa są tanią amunicją w powszechnej wojnie młodych ze starymi, muskularnych z wątłymi, podwładnych z szefami, sfrustrowanych z zadowolonymi. Uczniowie klną na złość nauczycielom, nastolatki na złość rodzicom, dresiarze na złość tym, co mają spodnie w kancik. Dziewczyny klną, żeby nie wydać się słabe i bezradne, mięczaki udają twardzieli. Wygląda na to, że największy obciach to uchodzić za wykształconego, ogładzonego wrażliwca ze skrupułami. Za kogoś, kogo łatwo zranić. Są zatem przekleństwa pancerzem, prostacką demonstracją, która ma ustrzec przed atakiem. Jak szczerzenie zębów, jak małpie dudnienie w klatę, jak stroszenie sierści i pokazywanie pazurów.
Dzieci w hierarchii społecznej tkwią na samym dole – podległe i sterowane cudzą wolą. Toteż każdy atrybut siły jest dla nich atrakcyjny. Zwłaszcza przekleństwo – najpospolitsza broń słabych.
Ucieszył mnie pomysł Michała Rusinka na poradnik o przeklinaniu. Oto wykładowca retoryki zamiast gromić, besztać i biadolić nad upadkiem obyczajów, wymyślił książkę, która zachęca dzieci do zabaw słowem w miejsce używania przekleństw grubych i wulgarnych.
To nie jest oferta dla pijanych rezerwistów i pensjonariuszy poprawczaka. To jest inteligentny żart adresowany do dzieci, które mają poczucie własnej wartości. Michał przyznaje im prawo do wyrażania złości i frustracji, ale na sposób inny, niż robi to Pan Menel.
Jak Humpty Dumpty, Rusinek daje dzieciom władzę nad własnym językiem. Mogą szczeknąć na rzeczywistość jak podziargany recydywista, ale mogą też poszukać językowego zamiennika, który nikogo nie zrani i nie dotknie. Bo właśnie językowa przemoc jest najgorsza w przeklinaniu. Bluzg w samotności jest tylko mokrym kapiszonem. Dopiero zawarta w nim agresja uwolniona w obecności osób postronnych czyni z niego narzędzie psychicznego gwałtu.