W szybkim europejskim świecie, jeśli chce się choć szczątkowo zachować tradycję parzenia herbaty, trzeba mieć dwa czajniczki, najlepiej porcelanowe albo przynajmniej kamionkowe. Jeden należy napełnić gorącą wodą, wrzucić liście herbaty (łyżeczkę na jedną filiżankę) i parzyć ok. 3 – 5 minut. Następnie wystarczy przelać napój do drugiego czajniczka, oddzielając liście od naparu. Wydaje się proste.
Ale zazwyczaj robi się to tak: do szklanki z gorącą wodą wrzuca się torebkę ze zmielonymi listkami herbaty, czasami dodaje cukier, czasami nie i… jest herbata.
Kiedy na polskim rynku pojawiła się herbata ekspresowa, wypierając ulungi, assamy i cejlony, zniknęły czajniczki do parzenia, a wraz z nimi resztki rytuału. Niektórzy pamiętają o wyjęciu łyżeczki ze szklanki lub kubka, inni pomijają i ten szczegół. Wiele osób nie odróżnia earl greya od english breakfast, niektórzy wiedzą, że istnieje herbata zielona.
W Europie picie herbaty kojarzy się z Anglikami, którzy dodają do niej mleko lub śmietankę, łagodząc mocny smak na przykład angielskiej śniadaniowej. Jednak najbardziej zagorzałymi zwolennikami herbaty są Irlandczycy, piją jej najwięcej na świecie. W irlandzkich firmach o godzinie 11 następuje nieformalna przerwa na herbatę.
W USA herbata wróciła w ostatnich latach do łask, ale jako mrożony napój orzeźwiający. W Rosji prawdziwe picie herbaty to wciąż samowar i kostka cukru do ust. Tu nic się nie zmieniło od XVIII wieku. „Rosyjska karawana”, czyli mieszanka próbująca odtworzyć smak tradycyjnej rosyjskiej herbaty, przewożonej karawanami z Chin, należy do najbardziej poszukiwanych. W Chinach, ojczyźnie herbaty, zachowały się dziesiątki obyczajów jej picia – najczęściej jest parzona w miseczce z przykrywką zwaną hajwanem.