Na tej z pozoru skromniej wystawie spędziłam kilka godzin. Po prostu – zasłuchałam się. W komfortowych warunkach. Rozparta w wygodnym fotelu, kontemplowałam legendarne głosy i dźwięki. W sąsiednim pomieszczeniu podziwiałam ich wizualne odpowiedniki. Czyli okładki, krążki, fotosy i druki. Niektóre pamiętałam, bo stanowiły obiekty zbiorowego pożądania, nawet w PRL-u. Banan z okładki „Velvet Undeground”; Mick Jagger z wywalonym jęzorem, sportretowany przez Warhola; Yoko z Johnem fotografowani nago na okładce „Two Virgins”.
[srodtytul]Perfekcyjnie nagrane duchy [/srodtytul]
Było to w czasach rewolucji dźwiękowej. Za jej początek można uznać wynalazek płyty długogrającej o szybkości 33 i 1/3 obrotów na minutę – novum wprowadzone przez wytwórnię Columbia Records w 1948 roku. Ale szybciej w dziedzinie technik nagraniowych zaczęło się kręcić dwadzieścia lat później. Powstawały nowe systemy rejestrowania i odtwarzania muzyki. Każdy marzył o sprzęcie stereo. Termin „high fidelity”, w skrócie hi-fi, brzmiał jak czarodziejskie zaklęcie. Artyści ze zgniłego Zachodu mieli mniej nabożny stosunek do zjawiska. Techniczne nowinki przydały im się do propagowania eksperymentów łączących plastykę, muzykę, teatr i poezję.
Były to bowiem czasy rewolucji. Totalnej, na każdym polu publicznego życia. Także w sztuce. Buntownicy – młodzi, rzecz jasna, jako że pod koniec lat 60. starzy stracili autorytet – śmiało przekraczali granice gatunków. Mnożyły się artystyczne mutanty; powstawały nowe trendy: konceptualizm, minimal art, arte povera. Trzymały się też mocno happeningi i rozmaite akcje-prowokacje.
Niemiecki wydawca Egidio Marzona, fan innowacji, zgromadził w latach 1965–78 ponad 1000 obiektów – dokumentacji, katalogów, zaproszeń, a przede wszystkim zapisów różnego rodzaju sztuki efemerycznej. Dzięki jego idée fixe duchy wywrotowców przemawiają pełnym głosem.