Podobnie było w roku 2000, kiedy na rynek trafiła płyta „J-Tull Dot Com”. Czym jednak wytłumaczyć wyprzedane na pniu bilety na wczorajszy koncert? Jethro Tull od dekady nie nagrali żadnego nowego utworu, a ich aktywność ogranicza się do odgrywania klasycznych hitów pokroju „Locomotive Breath” czy „Moths”. Cóż, najwyraźniej to wystarcza. Wczorajszy wieczór w Sali Kongresowej zdawał się w każdym razie to potwierdzać.
Ani repertuar, ani show nie zaskoczyły. Królowały stare kawałki z „Aqualung”, „Heavy Horses” i „Songs From the Wood”, chociaż spore ożywienie wprowadziło też stosunkowo „młode” „Roots To Branches”. Muzycy, choć stateczni jak na 60-latków przystało, najwyraźniej dobrze bawili się graniem. Nie było mechanicznego ogrywania partytury – tu zmienili aranżację, tam pozwolili sobie na improwizowane wtręty...
Archaiczne utwory wyraźnie nabierały wtedy nowego życia. Nie mówiąc już o tym, jakim zastrzykiem adrenaliny były dla nich wciąż błyskotliwe zagrywki fletu Andersona. To właśnie tego świetnego muzyka nagrodziła euforyczna wrzawa fanów po ostatnim takcie.