Na letnią modę mamy jeszcze czas, więc nie będę opisywać poszczególnych kolekcji, których widziałam na pokazach pret-a-porter kilkanaście. Wniosek ogólny – w Paryżu nawet w wielkiej modzie czuje się tęsknotę za zwyczajnym ubraniem. Niezwykłych wszyscy mają dość, było ich w ostatnich latach aż za dużo. Stefano Pilati, projektant nie byle skąd, bo od Yves’a Saint’a Laurent’a, kiedy wyszedł ukłonić się publiczności po pokazie, miał na sobie zwykłe bawełniane spodnie, jakie nosi się w weekend.
U J. P. Gaultier’a, Husseyna Chalayana pokazywano dżinsy, a u Stelli McCartney dżinsowe spódnice – jak w Gapie! U Chloe – piękne proste żakiety, bryczesy i wiejskie sandały.
Lanvin, numer jeden w rankingu branżowego pisma „Journal du textil”, to marka, która jest na ustach wszystkich. To się teraz nosi. Nosi oczywiście ten (ta), kto może pozwolić sobie na pikowaną torbę ze wstążką za 1500 euro, drapowaną sukienkę albo naszyjnik z pozłacanych rurek jak kolanka do zlewu. Kolekcja drapowanych sukienek, pięknych i prostych pokazanych przez Lanvin’a sprawiła, że publiczność wybaczyła organizatorom wywleczenie do poprzemysłowej budy na dalekim przedmieściu.
[srodtytul]Kolejka po kaszmiry[/srodtytul]
Lanvin, Balenciaga to nazwiska, które w Polsce niewiele mówią. Francuzi też znają je głównie ze słyszenia. Tym, co budzi ich największe zainteresowanie, nie jest wcale wielka moda (to tylko ciekawostka), ale przeceny, które widać wokół, i które tym razem nie mają nic wspólnego z końcem sezonu, bo ten właśnie się zaczyna. Soldy zazwyczaj odbywają się z tu z niezachwianą punktualnością w lipcu i styczniu. Ale w październiku? Teraz do 60 proc. taniej można zapłacić w Gapie, Benettonie, nawet w mniejszych butikach dzielnicy Marais.