Reklama

Mistrz z Ameryki i jego polski uczeń

Pianiści Murray Perahia i Piotr Anderszewski byli w środę bohaterami pasjonującej konfrontacji

Publikacja: 25.02.2010 00:01

Mistrz z Ameryki i jego polski uczeń

Foto: Fotorzepa, Roman Bosiacki Roman Bosiacki

Obaj dostarczyli publiczności w Filharmonii Narodowej największej satysfakcji, jaka zdarza się przy słuchaniu muzyki. Każdy widz mógł wynajdywać subtelne różnice w interpretacjach dwóch artystycznych indywidualności.

Swoje recitale zaczęli od Bacha. Obaj wiedzą, jak wniknąć w jego polifoniczne bogactwo, pokazać, że w pozornym nadmiarze brzmień ukryta jest żelazna logika.

Bach w ujęciu Perahii jest wielki i dostojny. VI Partita stała się zatem potężną budowlą, której misterną konstrukcję mieliśmy podziwiać. Nawet w wypełnionej smutkiem sarabandzie więcej było dostojeństwa niż uczuć. Anderszewski w programie umieścił V Suitę angielską i potrafił udowodnić, że muzyka mistrza baroku to pasjonujący teatr z własną dramaturgią i emocjami.

Z Beethovena wybrali sonaty ze schyłku jego życia. Tę z op. 109 Perahia potraktował z rozmachem, ale pasjonujące było liryczne adagio zagrane tak, jakby duch Chopina spotkał się z Bachem. W późniejszej o dwa lata Sonacie As-dur op. 110 Anderszewski odnalazł większą dawkę romantycznych klimatów.

Efektowny finał Perahia zarezerwował dla Chopina, którego interpretuje ze znawstwem, ale bez sentymentalizmu. Mazurki pod jego palcami zyskują dziarski rytm, etiudy są popisem mistrzowskiej wirtuozerii, a Scherzo E-dur ma zaskakującą, błyskotliwą zmienność rytmów.

Reklama
Reklama

Anderszewski, który wciąż szuka własnego klucza interpretacyjnego do Chopina, pozostał wczoraj przy bardziej bliskim mu Schumannie i jego mgławicową ulotność połączył z mrocznym, metafizycznym niepokojem.

Nie wiem, którego z nich bardziej cenię. Jedno jest pewno: recitale tego samego dnia dwóch wybitnych artystów zdarzają się tylko w największych metropoliach. Raz na 200 lat, z okazji rocznicy urodzin Chopina, ma to miejsce i w Warszawie.

Obaj dostarczyli publiczności w Filharmonii Narodowej największej satysfakcji, jaka zdarza się przy słuchaniu muzyki. Każdy widz mógł wynajdywać subtelne różnice w interpretacjach dwóch artystycznych indywidualności.

Swoje recitale zaczęli od Bacha. Obaj wiedzą, jak wniknąć w jego polifoniczne bogactwo, pokazać, że w pozornym nadmiarze brzmień ukryta jest żelazna logika.

Reklama
Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama