Reklamowany jako najlepsza europejska orkiestra swingowa nie spełnił oczekiwań miłośników jazzu.
Mimo że w Teatrze Roma lider Ondrej Havelka sięgnął po aranżacje z lat 20. i 30. takich legend, jak Duke Ellington czy Jimmie Lunceford, ze sceny wiało nudą. Muzycy nadrabiali minami niczym klowni, a skecze zamieniły koncert w kabaret.
Oryginalne były tylko kompozycje. Usłyszeliśmy przeboje, których wykonanie trudno zepsuć, bo bronią się chwytliwą melodią. A jednak „My Blue Heaven” tętniące w historycznych nagraniach pulsującym rytmem i porywające do tańca, w wykonaniu czeskich muzyków było blade i usypiające. Pomysł zestawienia tercetów i kwartetów grających unisona nie zrekompensował braku zaangażowania solistów.
Lider przypomniał, że pierwszy czeski big band jazzowy powstał w 1935 r. W repertuarze mieli temat „Midnight Blues”, który w wykonaniu The Melody Makers w niczym bluesa nie przypominał. Chórek trzech dam w wodewilowych sukienkach byłby do przyjęcia w rewii, ale nie pasował do swingowego zespołu.
Gdyby muzycy porwali się na improwizowane solówki, które były kiedyś solą każdej orkiestry, uratowaliby honor. Niestety, poza rzemieślniczą sprawnością nie usłyszałem niczego, co by mnie zaciekawiło choć na chwilę.