Podobno nie zmienia się zwycięskiej drużyny, nie zarzyna się kury znoszącej złote jaja i takie tam... Szczęśliwie Brytyjczycy z elektronicznego duetu Soulsavers mają w nosie tego typu regułki. Po fenomenalnych recenzjach płyty „Broken", nagranej głównie z wokalnym udziałem Marka Lanegana, panowie zaryzykowali i zaprosili do współpracy przy czwartym swoim krążku „współczesnego Elvisa muzyki electropop" – Dave'a Gahana. Wokalista Depeche Mode tym razem jest jedynym zaproszonym na płycie gościem, śpiewającym w prawie wszystkich utworach. Gahan wszedł w buty Lanegana i wokalnie nagrał najlepszą płytę od czasów „Violator" (słynnej płyty Depeche Mode z czerwoną różą na okładce), a muzycznie od czasów „Exciter" sprzed ponad 10 lat.
Muzycznie „The Light the Dead See" przynosi dźwięki dalekie od komercyjnych, syntezatorowych przebojów DM. Najbardziej chwytliwy, singlowy „Longest Day" jest najsłabszą pozycją albumu. Albumu pozbawionego radiowych przebojów. Ale nie wyciszonych, hipnotycznych, melancholijnych, pięknych pieśni (piosenkami Soulsavers gardzi!), zanurzonych w mrocznym bluesie, trip-hopie, zmysłowym soulu, żałobnym gospel, country ostatnich płyt Johnny'ego Casha, dźwiękach spaghetti westernów Ennio Morricone i klimatach downtempo. „The Light the Dead See" to perfekcyjny soundtrack do współczesnego filmu noir. Wrażenie mogą również robić osobiste teksty Dave'a, dla którego nagrywanie „The Light the Dead See" było formą terapii po problemach osobistych i zdrowotnych (tym razem nie narkotykowy nałóg, ale m.in. utrata głosu).
Ta płyta uzależnia, upaja i zniewala. Nie wchodzi za pierwszym przesłuchaniem. Trzeba dać jej czas. Słuchać jej uważnie. Nigdy w pośpiechu. Raczej nocą. Raczej w ciszy i w samotności. I raczej nie jest to rzecz dla każdego.
*****
Soulsavers „The Light the Dead See", V2 Records