Nie można opisać Dudka

10 lat temu, 17 sierpnia 2002 roku, Edward Dziewoński zmarł po długiej chorobie w wieku 86 lat

Publikacja: 17.08.2012 01:01

Nie można opisać Dudka

Foto: ROL

Wspomnienia z archiwum "Rzeczpospolitej" z sierpnia 2002 r.

Zawsze podkreślał, że człowiek, który nie ma poczucia humoru, jest w pewnym sensie okaleczony, podobnie jak ten, co nie słyszy muzyki.

Wspominając kiedyś Adolfa Dymszę napisał: "pewnych ludzi po prostu opisać niepodobna, tak jak nie można opisać dowcipu". Po latach okazało się, że te słowa doskonale pasują także do niego samego.

Agnieszka Osiecka twierdziła, że prawdziwym pechem Edwarda Dziewońskiego był fakt, że Andrzej Munk żył tak krótko. On bowiem - jej zdaniem - był jedynym człowiekiem filmu, który dostrzegał w tym aktorze olbrzymie zdolności dramatyczne. Inni najchętniej obsadzali go w komediach. Sam Dziewoński w jednym z wywiadów dla "Rz" zwierzył się, że po sukcesie "Eroiki" był umówiony z Munkiem na kolejne cztery filmy. Ale, jak widać, losy potoczyły się zupełnie inaczej.

Po raz pierwszy zawodowo z filmem zetknął się tuż po wojnie w Łodzi. Najpierw ze względu na znajomość niemieckiego wystąpił w epizodach w "Zakazanych piosenkach", a potem "Ostatnim etapie" Wandy Jakubowskiej. - Jakubowska widząc euforię, z jaką przyjęto jej film, powiedziała nam z dumą: Teraz już wiem, że nie trzeba was lansować - mówił po latach. - Jesteście bohaterami filmu i ulubieńcami publiczności. Odtąd na pewno dostawać będziecie same wielkie role. Czas pokazał, jak bardzo się myliła. Poza Śląską i moim "wyskokiem" w "Eroice" nikt z uczestników "Ostatniego etapu" nie zagrał znaczącej roli w filmie.

Przeświadczenie, że nie ma szczęścia do filmu, towarzyszyło mu od dawna i nie poprawił go udział w "Ślepym torze", "Domu na pustkowiu", czy też kontynuacji "Eroiki" - "Strasznym śnie Dzidziusia Górkiewicza". Przeszedł natomiast do historii polskiego kabaretu jako Kuszelas w Kabarecie Starszych Panów oraz twórca własnego kabaretu Dudek.

Trudno w paru słowach opisać fenomen Dudka, który zainaugurował działalność w piątek 13 stycznia 1965 roku w warszawskiej kawiarni "Nowy Świat". Wszyscy, którzy go oglądali, podkreślają znakomity warsztat aktorski, "owiany artystycznym duchem", niepowtarzalną atmosferę, która udzielała się zarówno wykonawcom, jak i widzom. Znakomici artyści: Kwiatkowska, Rylska, Michnikowski, Gołas, Kobuszewski oraz skecze i piosenki, które pamięta się do dziś: "Sęk" w wykonaniu Dziewońskiego i Michnikowskiego, hydrauliczny skecz "Ucz się, Jasiu" z niezapomnianym "wężykiem, wężykiem", "Tupot białych mew" Wiesława Gołasa i również w jego wykonaniu "W Polskę idziemy".

- Dudek Dziewoński, to facet-zjawisko - tak mówił o swej pracy z Dziewońskim Stanisław Tym. - Winien mu jestem ogromną wdzięczność i chyba od tego trzeba zacząć, bo to na Jego zamówienie, do Jego kabaretu mogłem pisać dla najwspanialszych aktorów. W Wielkiej Brytanii za stworzenie takiego kabaretu otrzymałby z pewnością tytuł szlachecki i zamek w Szkocji.

Po rozwiązaniu kabaretu Dudek w 1974 roku stworzył w swój Teatr Kwadrat. Miejsce to szybko zaistniało na mapie kulturalnej Warszawy. Miały tam premiery utworów Mrożka, Tyma czy Neila Simona. Tu po latach starań i walki z cenzurą Dziewoński doprowadził do wystawienia "Rodziny" Antoniego Słonimskiego. Na Czackiego ściągnął takich aktorów, jak Kobuszewski, Rylska, Stępowski, Zaorski, Gajos, Kownacka. - Miałem wiele planów związanych z tym teatrem. Prowadziłem już rozmowy, by tu odbywały się prapremiery polskich komedii współczesnych - wspominał. - Wszystko jednak wzięło w łeb w 1982 roku, kiedy to nieoczekiwanie zabrano mi dyrekcję Kwadratu i połączono go z Teatrem na Woli. Wyrządzono mi wielką przykrość i przeżyłem ją bardzo boleśnie.

- Zacząłem bywać w Kwadracie i śledziłem sukcesy tego teatru, aż do momentu, gdy Dudek został z niego wyrzucony przez ówczesne władze - wspominał zaprzyjaźniony z Dziewońskim Tadeusz Konwicki. - Stworzył własne emploi aktorskie i kabaretowe. Znając wszechstronność jego talentu zaproponowałem mu w "Dolinie Issy" rolę o zupełnie niekomediowym charakterze, sędziego - wilnianina. Dudek zagrał ją bardzo pięknie i mówił takim akcentem, jakby się urodził na tamtych terenach.

Pewna dziennikarka poprosiła kiedyś Edwarda Dziewońskiego, by jednym słowem określił swą najistotniejszą cechę. Wtedy, po krótkim namyśle, odpowiedział: "samotność". I była to - jak twierdził - bardzo szczera odpowiedź. Po prostu umiał być sam. I nie stwarzało mu to nigdy ani trudności, ani przykrości. Potrzeba samotności nie zmienia wcale faktu, że był człowiekiem bardzo towarzyskim. Lubił zapraszać do siebie ludzi. I - jak zawsze twierdził - na szczęście udało mu się uniknąć złego towarzystwa.

Wspominali

Erwin Axer [zm. 2012]

Edward Dziewoński, zwany Dudkiem albo Dudą był aktorem sceny i kabaretu, reżyserem, konferansjerem, recytatorem; bywał szefem teatrów i pamiętnikarzem. Wyróżniał się i zabłysnął we wszystkich tych dziedzinach. To zdarza się nieczęsto, ale się zdarza. Duda stworzył jednak coś jeszcze, co zdarza się znacznie rzadziej. Wykreował sam siebie: niepowtarzalną postać znaną wszystkim, co się z nim w życiu prywatnym i publicznym zetknęli. Postaci tej zapomnieć niepodobna, opisać ją bardzo trudno. W sposób zadowalający, a znakomity dokonał tego jeden Andrzej Szczepkowski. Opisał hermetyczny język, znak przynależności do "specyficznego gatunku ludzi o nadzwyczajnym stopniu wtajemniczenia", niebywale ekscentryczny sposób pokonywania przestrzeni, który przeczy prawom fizyki, i życiorys, który drwiąc z praw czasu i przestrzeni czyni Dziewońskiego obywatelem świata fantastyki, kolegą Busha, kochankiem Marleny Dietrich, a w razie potrzeby także świadkiem odkryć Kolumba, znajomym Kopernika, wspólnikiem przygód romantycznych księcia Józefa. Tyle i więcej, a wszystko to prawda szczera, dostrzegł Szczepkowski. Kiedy zaś dawno, a właściwie niedawno, temu razem z Dudkiem uczestniczyliśmy w przygodzie pierwszych lat Teatru Kameralnego (dzisiejszego Współczesnego), Duda stworzył termin, który zrobił karierę: mawiał nie Łapicki, a "człowiek systemu Łapicki", "człowiek systemu Rudzki", "kobieta systemu Drapińska lub Mrozowska". Jego samego nazywaliśmy więc "człowiekiem systemu Dziewoński".

Sławomir Mrożek

Wiele się mówi o ulotności aktorskiego dzieła, o nietrwałości teatru, w przeciwieństwie do trwałości innych sztuk. To przekonanie o trwałości innych sztuk nie całkiem odpowiada prawdzie i wynika tylko z krótkiej perspektywy. Przecież nawet rzeźba wykonana w kamieniu kiedyś się rozsypie, nie mówiąc już o bibliotekach. Ale i to prawda, że słowo wypowiedziane, gest wykonany na scenie nie zostawiają materialnych śladów. Jak i to, że żadna inna sztuka nie łączy wykonawcy z odbiorcą tak bezpośrednio, tak żywo i tak emocjonalnie, jak sztuka aktorska. Relatywna krótkowieczność aktorskiej sztuki jest ceną, którą aktor płaci za jej wyjątkowość.

Jeśli prawdą jest, że wieczność zamyka się w jednej nieskończenie krótkiej chwili - a nie ma dowodów, że tak właśnie nie jest - to aktor na scenie jest bliżej nieskończoności niż budowniczy piramid. (Wypowiedź dla "Rzeczpospolitej" z grudnia 1996 r. z okazji 80. rocznicy urodzin Edwarda Dziewońskiego)

Wojciech Młynarski

Edward Dziewoński był klasycznym przykładem artysty - przedwojennego warszawskiego inteligenta. I dlatego nie wyobrażał sobie życia bez towarzyskich spotkań, bez wymiany myśli, dowcipów, bon motów. Jego sposobem na życie towarzyskie stał się kabaret Dudek, gdzie umiał otoczyć się najwspanialszymi aktorkami i aktorami, ludźmi niekiedy bardzo zajętymi. Poza tym, że był doskonałym aktorem i reżyserem, był także niezrównanym animatorem kabaretowego życia. Przez te dziesięć lat, trzy razy w tygodniu, dobrze po godzinie 22, spotykali się ludzie w "Nowym Świecie", żeby oklaskiwać swoich ulubieńców. Mimo że za szybami tej kawiarni panował socjalizm, było szaro, ponuro i nudno, Dziewoński przeciwstawiał się temu kreując świat barwny i interesujący. Umiał doskonale "obchodzić" cenzurę, wykłócał się z cenzorami, żeby przepuszczali co odważniejsze teksty. Pod koniec życia był już oczywiście panem leciwym i niedołężnym, ale zapamiętam go jako człowieka niesłychanie aktywnego, pełnego dynamiki - takiego, jakim był w Dudku.

Wspomnienia z archiwum "Rzeczpospolitej" z sierpnia 2002 r.

Zawsze podkreślał, że człowiek, który nie ma poczucia humoru, jest w pewnym sensie okaleczony, podobnie jak ten, co nie słyszy muzyki.

Pozostało 98% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"