Dlaczego zdradzamy

Czy są ludzie skazani na zdradę? Tacy, którzy nie zawahają się porzucić partnera, sprzedać informacje o swoim kraju, przekreślić własne ideały? I czy można stworzyć psychologiczny portret potencjalnego zdrajcy, podobnie jak tworzy się psychologiczne portrety zabójców?

Publikacja: 15.09.2012 01:01

Red

Tekst z archiwum "Rzeczpospolitej"

Kiedy amerykańskiego prezydenta Calvina Coolidge'a i jego żonę oprowadzano po rządowej fermie kur, każde z nich osobno, pani prezydentowa zauważyła koguta spełniającego swoje obowiązki wobec kury. Zapytała, jak często mu się to zdarza i usłyszała, że dziesiątki razy dziennie. Zwróciła się do przewodnika: "Proszę powiedzieć o tym panu prezydentowi". Prezydent obejrzał koguta, wysłuchał zdania żony i zapytał: "Zawsze z tą samą kurą?". "O nie, za każdym razem z inną" - padła odpowiedź. "Proszę powiedzieć o tym pani Coolidge" - zdecydował jej mąż. Kogut przeszedł do historii psychologii, a "efektem Coolidge'a" określa się skłonność mężczyzn do szybszego odzyskiwania wigoru seksualnego, jeśli zmieniają partnerki.

Tym między innymi tłumaczy się, dlaczego płci brzydkiej grozi znużenie stałym związkiem i podatność na zdradę. Badania prowadzone wśród opanowanych Brytyjczyków, a także wśród plemion Południowej Afryki, jednoznacznie dowodzą, że zdrada jest domeną mężczyzn. W większości kultur to oni częściej zdradzają żony niż odwrotnie. W Stanach Zjednoczonych głównie mężczyźni "polują" w barach dla samotnych, inicjują tak zwany swinging, czyli zamienianie się współmałżonkami, i poszukują seksu grupowego.

"Zdaje się nie ulegać żadnej wątpliwości, że mężczyźni zadawaliby się z licznymi partnerkami przez całe życie, gdyby im tylko społeczeństwo na to zezwalało. Kobiety są znacznie mniej zainteresowane różnorodnością partnerów" - stwierdził Kinsey, kiedy ponad pięćdziesiąt lat temu odkrył, że wśród badanych przez niego osób zdradziła swoich partnerów aż połowa mężczyzn i tylko co czwarta kobieta. Wraz z rozwojem feminizmu i modą na równouprawnienie, kobiety nowoczesne, niezależne finansowo zdradzają jednak wcale nie rzadziej niż ich mężowie. Szokująca różnica tkwi w czym innym - w czasie, jakiego potrzebują obie strony, żeby paść w ramiona kochanków. Przeciętny mężczyzna nie ma absolutnie nic przeciwko seksowi po tygodniu znajomości, a niektórzy są jak najbardziej "za" po godzinie (badanie Buss i Schmitt z 1993 roku). Kobiety do podjęcia podobnej decyzji potrzebowały co najmniej pół roku.

"Cześć! Ostatnio widywałem cię na mieście i bardzo mi się podobasz. Nie poszłabyś ze mną do łóżka?" - na to pytanie odpowiadały studentki w jednym z miasteczek uniwersyteckich USA pod koniec lat osiemdziesiątych. Prawie wszystkie powiedziały "nie", a do tego czuły się obrażone. Trzy czwarte ich kolegów postawionych w podobnej sytuacji nie tylko od razu wyraziło chęć, ale i czuło się miło dowartościowanych.

Dlaczego mężczyźni zdradzają? I dlaczego zdradzają chętniej i częściej niż kobiety? - to nie tylko pytania mało poważnych poradników dla zdradzanych żon, ale i bardzo poważnych badań socjologicznych. David M. Buss przebadał razem ze współpracownikami 10 047 osób od Australii po Zambię. Wyniki opublikowane w jego "Ewolucji pożądania" mogą się wydać nieprzyjemne tym, którzy nie lubią, żeby ich pożycie z małżonkiem porównywać do godów ropuch albo zalotów małp rezusów. A to właśnie robią socjobiologowie. Przypominają, że chociaż człowiek wymyślił proch, to jednak nie zdradę, bo ta jest charakterystyczna dla wielu gatunków zwierząt. Analizując zachowanie osobników gatunku homo sapiens, dają jasną odpowiedź: mężczyźni zdradzają, ponieważ tak są biologicznie uwarunkowani. Ich celem, czy tego świadomie chcą, czy nie, jest przekazanie własnych genów następnym pokoleniom. Toteż pozytywnie reagują na każdą potencjalną matkę ich dzieci, pod warunkiem, że urodziwa i młoda. To dlatego Mickiewiczowski Tadeusz romansował z Telimeną, jedyną akurat wolną i dostępną kobietą. Ale kiedy pojawiła się młodsza konkurentka Zosia, natychmiast zwrócił się do niej.

Po co ślub?

"Kwestia, dlaczego mężczyźni w ogóle się żenią, jest mocno zagadkowa" - stwierdził David M. Buss. Zagadka polega na tym, że z czysto biologicznego punktu widzenia do przekazania genów jak najliczniejszemu potomstwu wystarczyłyby im przelotne kontakty seksualne z tuzinami kobiet. Socjobiolodzy zadali sobie trud analizowania marzeń seksualnych i odkryli, że mężczyźni snują je dwukrotnie częściej niż kobiety, do tego śnią o nieznajomych i to kilku jednocześnie. Tylko 12 proc. mężczyzn zapewniało, że nie chcą zmiany partnerki, za to co trzeci deklarował, że marzy o posiadaniu tysięcy kobiet. Co trzeci fantazjował o seksie grupowym, a typową kuszącą wizją było znalezienie się w łóżku z sześcioma kobietami równocześnie (badanie Hunta z 1974 roku). Marzeniem mężczyzn może być życie marokańskiego cesarza Moulay Ismaila Krwawego, który przyznawał się do spłodzenia 888 dzieci. Jego harem liczył pięćset nałożnic. Te po trzydziestce były z niego zwalniane i przekazywane do haremów niższych rangą dostojników. Współczesnymi "cesarzami" bywają gwiazdy sportu czy show-biznesu. Amerykański koszykarz Magic Johnson ujawnił, że miał tysiące kobiet. Małżeństwo rzeczywiście zaczyna się wydawać zagadką. Socjobiolodzy nie trzymają nas jednak w niepewności - mężczyźni się żenią z bardzo prostego powodu. To kobiety zmuszają ich do stałego związku. Żadne wyraźne sygnały kobiecego ciała nie zdradzają, czy właśnie mogą one począć dziecko, czy nie. Jak przekonująco śpiewał Jerzy Połomski "bo z kobietami nigdy nie wie, ach nie wie się...". Wobec tego nasz pradawny przodek musiał albo stale pilnować swoich partnerek, odganiając konkurentów i zaniedbując na przykład polowanie, albo jakoś inaczej dać sobie radę z problemem ojcostwa. Dobrym wyjściem okazał się stały związek z jedną kobietą, bo dawał największe szanse, że rodzone przez nią dzieci będą dziećmi jej męża.

Dlaczego jednak Włosi, według stereotypu ogniści kochankowie, zdradzają rzadziej niż rzekomo zimni Szwedzi? W Szwecji rozwodem kończy się ponad połowa małżeństw, podczas gdy we Włoszech zaledwie 10 proc. Socjobiologowie uważają, że do nietrwałych związków zachęca szwedzki system opieki społecznej, chroniący samotne matki. Wiele też zależy od "podaży" i "popytu" na "rynku płci". Kiedy kobiet jest w nadmiarze, znacznie więcej niż mężczyzn (np. u paragwajskich Indian Ache), ci nie kwapią się do angażowania w związki monogamiczne i wolą utrzymywać wiele luźnych kontaktów. Kiedy zaś mężczyzn jest w stosunku do kobiet zbyt wielu (jak w wielkich miastach chińskich), regułą stają się małżeństwa monogamiczne, bo do nich dążą kobiety. Skoro kobiety są tak biologicznie "zaprogramowane", że wolą stały związek (taki pozwalał im niegdyś bezpiecznie wychować potomstwo), dlaczego i one zdradzają? Prawdopodobnie dlatego, że są podobne do samic jednego z gatunków ptaków z pustyni Negev w Izraelu. Ptasie samice w okresie godowym dokonują przeglądu skarbów, jakie zgromadziły samce. Im który uskładał więcej ślimaków i kawałków tkanin, tym więcej krąży wokół niego kandydatek na żonę. Kiedy badający ich zwyczaje biolog zabrał niektórym ptakom część dóbr i podłożył innym, samiczki porzuciły zubożałych i wybrały zasobniejszych. Analogicznie postępują, oczywiście zdaniem socjobiologów, kobiety. Wybierają partnerów mających większe "zasoby", czyli mających wyższą pozycję społeczną i lepszy status materialny. Jeśli nie ma ich mąż, może mieć kochanek.

Partner w zapasie

"Kochanek może być też trzymany przez kobietę w odwodzie na wypadek porzucenia przez męża, jego choroby czy śmierci [...] Nawet żyjący mąż może utracić swe zasoby czy pozycję społeczną. Kobieta trzymająca w odwodzie zapasowego partnera może więc szybko i skutecznie zastąpić nim poprzednika" - stwierdził David M. Buss.

- Zapomina się, że u człowieka seks stał się sprawą bardziej kulturową niż biologiczną - oponuje psychoanalityk Wojciech Hańbowski. - Człowiek jest jedynym ze ssaków, który współżyje dla przyjemności. Poza tym trudno znaleźć potwierdzenie dla tezy, że mężczyznami kieruje instynkt prokreacji. Przeciwnie: w związkach pozapartnerskich zwykle unika się poczęcia dzieci. Czyli ten instynkt bynajmniej nie jest zaspokajany.

Socjobiologia broni się tłumaczeniem, że ludzkie strategie zachowania seksualnego rozwijały się przez miliony lat ewolucji i przetrwały w nas, mimo że zmieniły się całkowicie warunki życia.

- Te wszystkie badania rejestrują głównie kontakty seksualne - Wojciech Hańbowski nie daje za wygraną. - Sam akt seksualny jest tylko częścią jakiegoś etapu, czegoś, co się rozgrywa pomiędzy partnerami. Często mężczyźni, którzy zdradzają seksualnie, czuli się sami zdradzeni w sferze emocjonalnej. Jeśli przestaniemy obracać się tylko wokół seksu i zjawisko zdrady potraktujemy szerzej, okaże się, że ludzie mają możliwość częstego zdradzania swoich partnerów, mimo że nie towarzyszą temu intymne kontakty. Jako zdrada może być przecież odczuwana odmowa dzielenia tych samych poglądów religijnych albo politycznych, uznawanie innej hierarchii wartości. Badania socjobiologiczne tego nie zarejestrują.

Czy niektórzy z nas są bardziej podatni na zdradę niż inni? I czy można zaryzykować odpowiedź dlaczego? Wojciech Hańbowski sądzi, że trzeba sięgnąć do najwcześniejszego dzieciństwa.

- Uczucie zdrady jest jednym z pierwszych, jakie człowiek doznaje w życiu - wyjaśnia. - Każdy z nas kiedyś przeżył po raz pierwszy zdradę: kiedy zdaliśmy sobie sprawę, że matka czy ojciec nie są całkowicie do naszej dyspozycji, że istnieją sfery ich życia, do których nie mamy dostępu. Dziecko dokonuje przerażającego odkrycia, że nie ma na to wpływu, że jest bezradne. I czuje się zdradzone. Jedne sobie z tym radzą, innym pozostaje silny uraz. Jeśli zostaną przez to uczucie zdominowane, później jako osoby dorosłe mogą robić wszystko, żeby nie dopuścić do powtórzenia tej sytuacji. Jeden ze sposobów to nie przywiązywać się do niczego ani nikogo. I nieustannie zdradzać. Żeby czuć się tym, kto zdradza, a nie tym, kto jest zdradzany. Z praktyki zawodowej wiem, że w równym stopniu dotyczy to mężczyzn i kobiet.

Dziś słowo "zdrada" wychodzi z użycia. Brzmi niemodnie i pompatycznie. Tym bardziej że samo zjawisko, zwłaszcza w sferze obyczajowej, spowszedniało i nikogo już nie szokuje. Kiedy gazety roztrząsały przygodę miłosną prezydenta Stanów Zjednoczonych, mało kto napomykał w ogóle o tym, że pan Bill zdradził żonę. Zamiast tego pisano o "aferze rozporkowej" i jej wpływie na kurs dolara i politykę międzynarodową. Tylko miesięcznik "Vogue" przyznał Hillary nagrodę za znoszenie zdrady z godnością. Zresztą cała sprawa wzbudziła raczej rozbawienie niż oburzenie opinii publicznej. Wszystkie sondaże wyraźnie pokazały, że społeczeństwo Ameryki, uchodzące przecież za purytańskie, nie trzyma strony sędziów moralistów. Nie po raz pierwszy w historii.

Niebezpieczne związki

- Za późnej Republiki Rzymskiej zdrady małżeńskie stały się powszechnym zjawiskiem - stwierdza prof. Adam Ziółkowski, historyk z Uniwersytetu Warszawskiego. - I to nie tylko te banalne, ze strony mężów, ale i ze strony żon. Przyczyna leżała w tym, że kobiety stały się wówczas paniami własnych pieniędzy, a więc i własnego ciała. Pierwsza żona Lukullusa zdradzała go z własnym bratem, druga nie miała brata, więc zadowoliła się innymi. To były rzeczy oczywiste. Wszyscy spali ze wszystkimi.

Profesor zastanawia się, co mogło wówczas wstrząsnąć opinią publiczną. Skandal udało się wywołać Publiuszowi Klodiuszowi, gdy jako czas i miejsce schadzki z żoną Cezara wybrał sobie dom tego ostatniego podczas głównego święta religijnego kobiet. Żeby dostać się do kochanki, która podejmowała inne kobiety w swoim zamkniętym dla mężczyzn domu (Cezar, choć najwyższy kapłan, też musiał sobie pójść), przebrał się za flecistkę. Sensacją był nie tyle romans, ile profanacja religijna. Zresztą Publiusz Klodiusz został przed sądem uniewinniony, bo przedstawił świadków, którzy zeznali, że w tym czasie nie było go w Rzymie. A nam pozostało powiedzenie, że żona Cezara musi stać poza podejrzeniami.

- Zdrada małżeńska w Polsce XVIII wieku była zjawiskiem powszechnym, przynajmniej wśród magnaterii, arystokracji, dworu - uważa dr Jarosław Czubaty, historyk. - W eleganckim świecie ówczesnej Europy zdrada była stylem życia, wystarczy zerknąć do "Niebezpiecznych związków", powieści z epoki, świetnego źródła badania obyczaju. Nawet Izabela Czartoryska, którą potem okrzyknięto wzorową Matką-Spartanką, w młodości popełniła kilka szaleństw. Krążyły plotki, że ani jedno jej dziecko nie jest potomkiem jej męża księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego. Ale nie uważano tego za skandal. Za skandal uznano dopiero opublikowanie pamiętników księcia de Biron.

Francuski arystokrata opisał podróże Czartoryskiej odbywane po Europie razem z rosyjskim ambasadorem Repninem i zasugerował, że Adam Czartoryski to syn Repnina. Sam zresztą pochwalił się, że był kochankiem Izabeli i ojcem jej syna Konstantego.

Europejskie normy obyczajowe zaczęły się zmieniać i zmierzać w stronę surowości dopiero po rewolucji francuskiej, w okresie napoleońskim. Wyraźnie wtedy widać rozwój myśli katolickiej i rozkwit konserwatyzmu. Powstała nowa uczuciowość: najpierw sentymentalna, później romantyczna, nie pozwalająca na rozmienianie się na drobne flirciki. A jednak romans wpisał się we współczesną obyczajowość. Poradniki dla zdradzanych żon wydaje się podobnie jak poradniki na temat dekoracji stołów. Kolorowe kobiece magazyny co roku przypominają, że wakacje są czasem krótkich, za to gorących przygód, a dywagacje "kto z kim" są główną atrakcją rubryk towarzyskich.

Każdy mąż cudzołożnikiem

Margaret Kent, prawniczka z Florydy, po kolejnej sprawie rozwodowej, jaką prowadziła, uznała, że "wszystkim mężatkom przyświeca jeden podstawowy cel: nie dopuścić do mężowskiej niewierności" i opublikowała "przewodnik po trudnych ścieżkach zdrady małżeńskiej". "Pamiętaj, że każdy mąż - także i twój - jest potencjalnym cudzołożnikiem" - ostrzegła swoje czytelniczki.

W jednej z hollywoodzkich produkcji On, prawnik, spotyka na przyjęciu Ją - atrakcyjną i chętną. Żona akurat wyjechała, znajomość zostaje więc szybko skonsumowana. A konsekwencje? Kochanka usiłująca zamordować nożem uwodziciela i jego małżonkę, nie wspominając już o oblanym kwasem samochodzie. "Fatalne zauroczenie" nakręcone w 1987 roku w czasach konserwatywnej prezydentury Ronalda Reagana, kiedy świat przeraził się wirusem HIV, było filmową przestrogą dla zbyt swobodnie traktujących seks. Ale z wirusem już się oswoiliśmy. Wyrazem obecnej obyczajowości jest w kinie raczej film "Cztery wesela i pogrzeb", w którym bohater po niezobowiązującej nocy z kobietą, zapytany przez nią, kiedy się z nią ożeni, najpierw traci głos, a potem wybucha śmiechem i stwierdza, że poczuł się jak w "Fatalnym zauroczeniu".

"Jestem stałym facetem. Zmieniam żony średnio co 12 lat, ale w międzyczasie jestem wierny" - żartował następca Helmuta Kohla na stanowisku kanclerza Gerhard Schroeder. Z obecną żoną romansował, będąc jeszcze z poprzednią. Nic dziwnego, że nazwano go Clintonem Dolnej Saksonii. Nie tylko w Niemczech wraz ze zmianą rządów na lewicowe nastąpiło rozluźnienie norm. Szwedzi ekscytowali się romansem żonatego ministra finansów z panią minister oświaty. Do niedawna przepisy prawne kilku państw starały się mitygować cudzołożników. W Niemczech do 1976 roku, a w Austrii do 1983 roku sąd mógł im na jakiś czas odmówić prawa do ponownego ślubu, jeśli kilkakrotnie doprowadzili do rozpadu swoich małżeństw. W Europie pozostało już tylko jedno takie państwo, gdzie za naganne zachowanie można ukarać odroczeniem ślubu, nawet o trzy lata - Szwajcaria. Upokorzony w ten sposób obywatel Szwajcarii pan F. złożył skargę do Europejskiej Komisji Praw Człowieka i sprawę wygrał. Szwajcaria musiała mu zapłacić ponad 14 tys. franków odszkodowania.

W Europie Polacy uchodzą za wiernych, jedna czwarta dorosłych rodaków przyznaje się do jednego tylko partnera seksualnego. Średnio mamy ich sześciu, dwa razy mniej niż Francuzi. Zdecydowana większość Polaków opowiada się przeciwko małżeńskiej zdradzie: 75 proc. kobiet i 71 proc. mężczyzn nie dopuszcza niewierności w stałym związku (badanie Demoskopu ze stycznia 1998 roku). Może dlatego, że w Polsce rodzinie przypisuje się szczególne znaczenie. Socjologowie mówią, że nasze społeczeństwo ma kształt federacji rodzin i dodają, że jeśli Polacy z czegoś w ogóle są zadowoleni, to właśnie z własnej rodziny. To wartość, której się nie zdradza.

Swawolny Adaś i inni

W polskim piekle nie smażą się jednak cudzołożnicy. Rewelacje ogłoszone drukiem przez Jarosława Marka Rymkiewicza, że Adam Mickiewicz nie kochał platonicznie panny Maryli Wereszczakówny, tylko poznał ją już jako mężatkę Puttkamerową, zrobił jej dziecko i doprowadził do próby samobójstwa, a później w Paryżu mieszkał razem z żoną, dziećmi i... kochanką Xawerą Deybel, nie zachwiały pozycją wieszcza. Podobnie nikt nie potępia Marii Walewskiej za przyprawienie mężowi rogów. Ważniejsze od racji osobistych są narodowe, i to właśnie zdrajców narodu skazuje się w Polsce na potępienie wieczne. W najniższym kręgu polskiego piekła męczą się targowiczanie. Dziś nie ma wątpliwości, że to oni są symbolem narodowej hańby.

- Ale z ich punktu widzenia prawdziwą zdradą był zamach Stronnictwa Patriotycznego na starodawne prawa Rzeczypospolitej. Oni zaś bronili najdoskonalszego z ustrojów, zapewniającego krajowi wolność i szczęście - zauważa dr Jarosław Czubaty, pracujący nad książką o tamtych czasach. - Zresztą sami zwolennicy konstytucji wkrótce przestali być zgodni co do tego, kto naprawdę zdradził. Po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja, malarz Józef Peszka uwiecznił na portrecie Kołłątaja wspartego na kilku tomach dzieła Antoniego Trębickiego "Prawo polityczne i cywilne Korony Polskiej". Ten sam Trębicki, niegdyś współpracownik Kołłątaja, zadenuncjował go Austriakom, bo poróżnili się w czasie insurekcji kościuszkowskiej. A Kołłątajowi zarzucano zhańbienie imienia Polaka terroryzmem i kradzież powstańczej kasy.

Pytanie kolejnych pokoleń Polaków nie brzmiało już, "czy zdradzić", ale "kogo zdradzić" - naród czy narzuconego obcego władcę, któremu składało się przysięgę wierności. Generałowie nocy listopadowej borykali się z dylematem, czy zachować lojalność wobec króla Aleksandra, czy narodu. Odpowiedź tylko pozornie była prosta. Trzeba było jakoś współżyć z zaborcami, toteż Polacy nigdy nie mieli pretensji do tych, którzy robili kariery w rosyjskiej armii.

Kiedy sytuacja polityczna jest jasna, a społeczne kryteria jednoznaczne i czytelne, wiadomo, co to jest zdrada stanu i kto się jej dopuszcza. W przypadku Brytyjczyków jest oczywiste, co to znaczy zdradzić Wielką Brytanię i królową. Wątpliwości zaczynają się, kiedy sytuacja przestaje być jednoznaczna. A w historii Europy trudno o sytuacje jednoznaczne. Francuzi mieli swój rząd Vichy, Norwegowie Quislinga. Decyzje podejmowane w czasie zawirowań politycznych rodzą potem wieloletnie dyskusje "zdrajca czy bohater". Nie będzie miała jednoznacznego finału debata dotycząca Ryszarda Kuklińskiego. Jedni nadają mu honorowe obywatelstwo swojego miasta, inni liczą pieniądze, jakie zarobił od CIA. Ogólnopolski sondaż OBOP, przeprowadzony tuż po wizycie Kuklińskiego w kraju, pokazał, że źle widzą go głównie osoby deklarujące lewicowe poglądy, tęskniący za PRL, niechętni dekomunizacji, a dobrze oceniają ludzie z prawicy, sprzyjający "Solidarności" i domagający się dekomunizacji. Dla większości (36 proc.) pułkownik jest "człowiekiem, który postąpił zgodnie ze swym sumieniem". Współczesnym Konradem Wallenrodem. Tak też mówił o nim w wywiadach przyjaciel Roman Barszcz, też wojskowy, pytany o CIA: "To nie oni Ryśka zwerbowali, tylko on zwerbował Stany Zjednoczone dla pomocy Polsce". Dla siedmiu procent pozostaje amerykańskim szpiegiem. Po przyznaniu pułkownikowi przez polski rząd ponad miliona złotych odszkodowania za skonfiskowany w latach osiemdziesiątych dom, Jerzy Zakrzewski z SLD oburzał się w "Trybunie": "To skandal, aby człowiek działający na niekorzyść Polski, który był zdrajcą i dezerterem, otrzymywał odszkodowanie". Chociaż większość Polaków nie przychyla się do tego potępienia, jednak i nie przypina Kuklińskiemu anielskich skrzydeł. Być może dlatego, że w Polsce złamanie oficerskiej przysięgi jest wyjątkowo źle widziane.

Wyssany z palca

Polowanie na zdrajców jest popularnym sportem, zwłaszcza w sytuacjach krytycznych, w czasie walki, kiedy na frontach klęska goni klęskę. Wtedy zaostrzają się zarzuty i zdrajcy "zdobią" uliczne latarnie. Są niezbędni - ktoś musi odpowiadać za niepowodzenia. Na prosty pomysł wpadli Rzymianie: zdrajcę można wymyślić.

- Porządna monarchia jest zawsze sprawniejsza niż republika rządzona przez zmieniających się co roku prezydentów - ocenia prof. Adam Ziółkowski. - Stąd po upadku monarchii nowy Rzym Republikański po raz pierwszy i ostatni w dziejach znalazł się w defensywie. Najgroźniejszym wrogiem byli Wolskowie z Apeninów; wprawdzie ofiarą ich najazdów padali głównie ich bezpośredni sąsiedzi, Latynowie, ale raz jeden Wolskom udało się podejść pod sam Rzym. Miasto musiało się okupić. Było to nie do pojęcia dla późniejszych pokoleń Rzymian, przyzwyczajonych do tego, że to oni zawsze wszystkich zwyciężali. Znaleźli więc wytłumaczenie dla klęsk przodków: na czele wrogów musiał stać Rzymianin zdrajca. W ten sposób powstała postać Coriolana, całkowicie wyssana z palca.

Imponującą liczbę zdrajców zdemaskowano u nas zwłaszcza w PRL. Według długiej listy, jaką otwierał Mikołajczyk, a zamykała "Solidarność", Polacy nie zajmowali się niczym innym, jak tylko szukaniem okazji do zaprzedania się zachodnim imperiom. Po roku 1989 bynajmniej nie poniechano wzajemnych oskarżeń o zdradę, tyle że nie odmierzano jej już dolarami płaconymi przez CIA, a teczkami przechowywanymi przez tajne służby. Tak naprawdę do końca nie wiadomo, kto w politycznych rozgrywkach zostanie w końcu okrzyknięty polskim Brutusem. Tradycja zachowała go jako mordercę z nożem, który wbił w swojego przyjaciela Cezara.

- To nie była zdrada choćby dlatego, że oni nigdy nie mieli ze sobą wiele wspólnego - oponuje prof. Ziółkowski. - Brutus zrobił dokładnie to, czego wymagała miłość ojczyzny. Większość rzymskiej elity uważała, że jedynym zdrajcą Rzymu był Juliusz Cezar. A tyranobójstwo było zawsze najszlachetniejszym czynem. Dopiero średniowiecze zrobiło z Brutusa zdrajcę. Dante umieścił go w najgorszym kręgu piekieł w paszczy Lucyfera. Ale też średniowiecze miało bałwochwalczy stosunek do idei cesarstwa.

Jedni zdradzają kobietę, inni ojczyznę, ale psycholog Wojciech Hańbowski uważa, że mechanizm psychologiczny jest podobny. Trzeba mieć do tego predyspozycje. Zdrada jest kusząca dla tych, którzy lubią "balansować na krawędzi". Ale przede wszystkim ten, kto zdradza, woli myśleć o sobie jako o kimś ważnym, kto trzyma w rękach los innych ludzi, od kogo zależy historia. Decyzja zależy od niego i to daje mu poczucie siły.

Zdrada ma i dobre strony. Gdyby nie istniała w nas gotowość, żeby się zbuntować, powiedzieć "nie" wartościom, w jakich nas wychowano, nie byłby możliwy rozwój. To, co dla jednych jest zdradą młodzieńczych ideałów, inni uznają za dojrzewanie. Wojciech Hańbowski wcale nie żartuje, kiedy stwierdza, że trzej najwięksi zdrajcy ludzkości to Kopernik, Darwin i Freud. Bez porzucenia systemu wartości im współczesnych nie dokonaliby genialnych odkryć. Mieli odwagę, żeby zdradzić.

Luty 1999

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla