Rozmowa z Krzysztofem Materną

Krzysztof Materna o dawnych i dzisiejszych festiwalach, konferansjerce u Niemena rozmawia z Jackiem Cieślakiem

Publikacja: 09.08.2013 18:32

Quincy Jones ?i Krzysztof Materna ?w trakcie próby ?w 2012 roku

Quincy Jones ?i Krzysztof Materna ?w trakcie próby ?w 2012 roku

Foto: Dariusz Kula/Solidarity Arts

Życie koncertowe ogranicza się dziś do gotowych produkcji, które sprowadza się do Polski jak inne dobra luksusowe. Tymczasem pan przełamuje ten format, zapraszając zagraniczne gwiazdy do rozmów o projekcie, który wspólnie realizujecie w Gdańsku na festiwalu Solidarity of Arts pod hasłem „+".

Krzysztof Materna:

Zależy mi na tym, żeby wydarzenie artystyczne było niespodzianką zarówno dla ich bohaterów, jak i widowni. To zaś gwarantuje wyłącznie stworzony razem projekt. Myślenie w stylu: „jest kasa, to ściągamy kogo popadnie", jest nam obce.

Jak wyglądają kulisy rozmów?

Na początku odwiedzam zapraszanych do Gdańska gości, ponieważ wydarzeń, które przygotowujemy, nie da się zorganizować podczas wymiany e-maili albo prowadząc negocjacje poprzez agentów lub menedżerów. Wypada się spotkać z artystą, zastanowić, z kim mógłby zagrać i jaki repertuar. Najwięcej, bo półtora roku pracy poświęciliśmy przygotowaniu pierwszego koncertu, którego bohaterem był Leszek Możdżer. Trzeba było przekonać do udziału Marcusa Millera i Johna Scofielda, bo przecież nie znali Leszka. Poznawszy jego dorobek, zachwycili się i przekonali, że nie chodzi o udział w zwykłym koncercie, tylko o występ przed wielotysięczną publicznością w unikalnej formie na trzech scenach. Finał pierwszej edycji festiwalu był taki, że Marcus Miller spytał mnie, czy nie widziałbym go w roli bohatera następnego koncertu. A kiedy przygotowaliśmy trzecią edycję z Tomkiem Stańko w roli głównej, jego nazwisko, a także fama, jaka poszła w świat o naszym projekcie, sprawiła, że mieliśmy pozytywny odbiór w środowisku jazzowym na całym świecie. Wiedzieli o nim zarówno organizatorzy festiwalu w Montreaux, jak i ludzie z Quincy Jones Production. Quincy Jones stał się gościem Tomasza Stańki w zeszłym roku i miał tak dobre wspomnienia z Gdańska, że w lipcu zaprosił nas na swoje 80. urodziny do Montreaux, gdzie występował w finale festiwalu.

W Polsce nową imprezę z ambicjami promuje się zagranicznymi gwiazdami, a pan postawił na Możdżera.

I był to świetny wybór. Razem z Leszkiem Możdżerem i Maćkiem Partyką, który jest głównym producentem widowiska „+", polecieliśmy do Ameryki na muzyczne próby, gdzie już na powitanie Miller i Scofield komplementowali muzykę Leszka oraz deklarowali chęć współpracy. Z bohaterem tegorocznej edycji – Bobbym McFerrinem i jego kierownikiem muzycznym Gilem Goldsteinem spotkaliśmy się w Londynie w styczniu. Rozmowy były łatwiejsze: Goldstein, jako dyrygent przy projekcie Marcusa Millera, był naszym naturalnym orędownikiem. Został również kierownikiem muzycznym tegorocznego koncertu. Razem odbyliśmy burzę mózgów, podczas której zdecydowaliśmy, że McFerrin wystąpi z polskim Atom String Quartet i Urszulą Dudziak, którą zna dobrze z amerykańskich spotkań. 17 sierpnia zaśpiewa kompozycje z najnowszej płyty „Spirit You All", która zyskała znakomite recenzje, zaprezentuje się też jako dyrygent Bałtyckiej Orkiestry Symfonicznej grającej Prokofiewa. Jest przecież artystą gruntownie wykształconym, wywodzącym się z rodziny o długich muzycznych tradycjach. Przypomni też projekt „Vocabularies", do którego wykonania angażuje prawie 20 wokalistów. Zaśpiewa również z niesłusznie zapomnianą polską formacją jazzową Laboratorium oraz z bułgarskim chórem Angelite. Tworzą go nagrodzone Grammy wokalistki, śpiewające białymi głosami.

Gdański festiwal przypomina dziedzictwo „Solidarności". Czy to ma znaczenie dla przyjeżdżających gwiazd?

Kiedy poinformowałem Quincy Jonesa, że festiwal odbywa się w Gdańsku, w pierwszym zdaniu zapytał, jak się miewa Lech Wałęsa. Ich spotkanie zaplanowano na godzinę, tymczasem przedłużyło się do trzech, bo tylu mieli wspólnych znajomych, o których chcieli porozmawiać – Jana Pawła II, prezydentów Ameryki, Vaclava Havla i wielu, wielu innych.

Mało kto dziś pamięta, że jako konferansjer współpracował pan z Czesławem Niemenem. I po to, by wyciągnąć pana z jednostki wojskowej na czas tournée, Niemen zagrał dla niej darmowy koncert. Jak pan zapamiętał tamten czas?

Zbliżyło nas abstrakcyjne poczucie humoru, które pomogło zacząć współpracę, a potem zaowocowało przyjaźnią do końca życia Czesława. Pamiętam, jak pojawił się w krakowskim kabarecie studenckim, za kulisami teatru Groteska, z ówczesnym menedżerem Jerzym Bogdanowiczem. Po  drugim pobycie we Włoszech stanął wówczas na czele zespołu Enigmatic. – Nazywam się Niemen i chciałbym, żebyś poprowadził moje koncerty – powiedział. Zamiast zachować się zawodowo i odpowiedzieć, że muszę się namyślić, z radości rzuciłem się na niego. Był wtedy ubrany we włoską, rozpiętą niemal do pasa, koszulę, którą pożyczył mi później, bo nie miałem kostiumu do mojej nowej roli. Zadebiutowałem jako konferansjer, a Jacek Mikuła, znakomity jazzman, kompozytor – debiutował wtedy na organach Hammonda.

Dziś trudno sobie wyobrazić konferansjera na rockowym koncercie. Jak wyglądała pana praca?

W przypadku występów Czesława należała do mnie rozbudowana zapowiedź wstępna oraz, krótsza, końcowa. Czuwałem też na wypadek, gdyby zdarzyło się coś, co zagrażało bezpieczeństwu publiczności lub artystów. Były to bowiem koncerty pod specjalnym napięciem. Miałem je rozładowywać. Zdarzały się takie sytuacje. Ktoś podpalił gazetę w hali, gdzie znajdowało się paręnaście tysięcy osób. Inny razem słuchacz pod wpływem alkoholu próbował wywołać rozróbę. Napierano też na scenę tak mocno, że w pierwszych rzędach robiło się naprawdę groźnie. Na szczęście, Czesław również potrafił zareagować, a miał u fanów posłuch absolutny. Pamiętam, jak namówiłem go, by zmienił zakończenie koncertu. Zamiast grać „Bema pamięci rapsod żałobny" wykonywał „I Want You Back", co lepiej podgrzewało atmosferę przed bisami. Publiczność w Operze Leśnej tak się rozentuzjazmowała, że połamała ławki, a cała odpowiedzialność spadła na mnie.

Był czas, gdy konferansjerzy, zwłaszcza ci, którzy mieli przeszłość kabaretową, musieli wykonać zabawny monolog lub skecz, by dać czas głównej gwieździe na odpoczynek bądź zmianę kostiumu.

Pełniłem taką funkcję w zespole Maryli Rodowicz. Śpiewałem nawet piosenkę, którą napisałem wspólnie z Markiem Pacułą. Nazywała się „Kocham twoją szafę". Powstały jej dwie wersje muzyczne – Włodzimierza Korcza i Jacka Mikuły. Wykonywałem tę Jacka, bo była prostsza. Kończyła się słowami: „Kocham twoją szafę, tak jak ciebie całą, ale widzisz, moja miła, szafę masz za małą! ". Kiedy zaś prowadziłem koncerty Skaldów, niosłem kaganek oświaty. Zapowiadałem poszczególne piosenki, głównie po to, by popularyzować ich autorów – m.in. Wojciecha Młynarskiego i Leszka Aleksandra Moczulskiego.

Kiedy ukaże się książka, w której spisał pan swoje, również estradowe, przygody?

Późną jesienią, nakładem wydawnictwa Znak. Opisałem w niej wszystkie te wydarzenia, które współtworzą barwę mojego życia. Dopiero podsumowując swoje przygody – wojskowe, estradowe, teatralne, filmowe i radiowe – uzmysłowiłem sobie, z jak wielu sfer życia i spotkań z ważnymi ludźmi naszego życia publicznego mogłem czerpać, by się rozwijać. Do dziś zresztą wszystko, co mnie spotyka, jest lekcją. Tak to traktuję.

Pana ostatnia premiera „Czas nas uczy pogody" w Och-Teatrze była pokazywana na festiwalach Malta w Poznaniu i Międzyzdrojach. Myśli pan o kolejnym spektaklu?

„Czas nas uczy pogody" okazał się czymś więcej niż teatralną przygodą. Praca z amatorami w wieku senioralnym sprawiła, że wyreżyserowałem spektakl, który poza walorem rozrywkowym ma ważny społeczny kontekst. Udało nam się wspólnie pokazać, że można czuć się młodym bez względu na wiek, co staje się również moją potrzebą. Naładowany pozytywną energią, myślę o spełnianiu kolejnych marzeń, o których kilkanaście lat temu nawet nie śniłem. Mam na myśli, choćby Solidarity Of Arts. A ostatnio Tomek Karolak wręczył mi książkę Andrzeja Bonarskiego i Stanisława Staszewskiego „Czarna Mańka", która powinna stać się kanwą mojego nowego przedstawienia.

Życie koncertowe ogranicza się dziś do gotowych produkcji, które sprowadza się do Polski jak inne dobra luksusowe. Tymczasem pan przełamuje ten format, zapraszając zagraniczne gwiazdy do rozmów o projekcie, który wspólnie realizujecie w Gdańsku na festiwalu Solidarity of Arts pod hasłem „+".

Krzysztof Materna:

Pozostało 96% artykułu
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Laury dla laureatek Nobla