Były wokalista ?Led Zeppelin Robert Plant wyda 8 września solowy album

Były wokalista ?Led Zeppelin wyda 8 września solowy album. Zaskakujący - pisze Jacek Cieślak.

Aktualizacja: 30.08.2014 03:06 Publikacja: 30.08.2014 03:02

Robert Plant ciągle poszukuje nowej drogi

Robert Plant ciągle poszukuje nowej drogi

Foto: Warner Music

Najnowsza płyta „Lullaby and . . . The Ceaseless Roar" została nagrana z nowym zespołem The Sensational Space Shifters, na którego brzmieniu duże piętno odcisnął John Baggott, występujący zazwyczaj z gwiazdą triphopu Massive Attack. Zamiast hardrockowych gitarowych riffów usłyszymy elektroniczne loopy i sample, do których Plant wykonuje uduchowione wokalizy.

Sporo jest egzotyki, za którą odpowiada pochodzący z Gambii instrumentalista Juldeh Camara. Na egzotycznych instrumentach zagrał również Justin Adams – specjalista od tak egzotycznych instrumentów, jak bendir, djembe i teherdant.

Muzyka jest z jednej strony delikatna, a z drugiej dynamiczna. Nie ma jednak mowy o żadnej powtórce z Led Zeppelin, czego można było się spodziewać, gdy wokalista odrzucił pomysł wspólnych koncertów z Jimmym Page'em, Johnem Paulem Jonesem i Jasonem Bonhamem.

Znaczenie szczerości

– W samych początkach mojej twórczości, kiedy spotkałem Jimmy'ego Page'a i Johna Paula Jonesa, starałem się wyrazić ducha czasów, w których przyszło nam nagrywać, oraz korzystać z muzycznej lekcji, jaką otrzymałem, słuchając starych bluesmanów, m. in. Howlin' Wolfa – powiedział Plant. – Teraz mam cały zbiór doświadczeń przypominających barwną tęczę, którymi mogę się inspirować, a jednocześnie potrzebę rozmowy o tym, co się dzieje w moim życiu, komputerze. Potrzebę konfrontowania się z tym, co się ostatnio wydarzyło. Każdemu z nas towarzyszą oczekiwania, rozczarowania, szczęście i pytania. Nareszcie mogę wyrazić je poprzez muzykę, siłę i trans – kalejdoskop dźwięku i barw. Myślę, że dojrzałem do większej szczerości.

Plant od dawna poszukiwał muzycznych inspiracji poza kręgiem euroamerykańskim. Jeździł do Kaszmiru, Mali, ważnym punktem były góry Atlas i północna Afryka. Jeden z albumów nazwał „Timbuktu", zapożyczając nazwę od miasta w Mali, gdzie koncertował. Podczas wywiadu z George'em Stroumboulopulosem żartował, że wywołał tam zainteresowanie... jako kobieta. Towarzystwo było bowiem mocno islamskie. Mężczyźni o krótkich włosach stali z jednej strony widowni, a kobiety z drugiej.

Zawsze lubił zaskakiwać i nie wyrażał poglądów, których można by się po nim spodziewać.

– Led Zeppelin kojarzono z „Whole Lotta Love" i hard rockiem, ale dla nas najważniejsza była chęć zmiany, pójścia jeszcze dalej – mówił w wywiadzie w 1975 r. – To sprawiało, że nie nudziliśmy się ze sobą. Wszyscy improwizują i nic nigdy się nie powtarza.

– Nie mam ulubionych albumów Led Zeppelin – wyznał z kolei w 1977 r. – Każdy pokazuje inny okres w ewolucji nas wszystkich. Każda płyta ma inną atmosferę. Lubię trzeci album oraz „Houses of the Holy", których ludzie nie słuchali zbyt uważnie, a były zapisem ważnej dla nas zmiany. „Presence" stało się naszym Feniksem. Na początku była cisza, a potem wielki aplauz.

– Pamiętam, jak nagrywaliśmy pod wielką presją – dodaje. Lekarze nie byli w stanie powiedzieć, co będzie z moim zdrowiem po wypadku. Nie wiadomo było, co stanie się z zespołem, i może ta niepewność okazała się ważniejsza. A trudno było sobie wyobrazić nagrywanie albumów bez inspiracji i energii, jakiej dostarczają koncerty i spotkani ludzie.

Plant uległ wypadkowi samochodowemu podczas wakacji z rodziną na jednej z greckich wysp w 1975 r. Stracił kontrolę nad samochodem. Złamał kostkę i naruszył kolano. Przez dwa lata przechodził rekonwalescencję. Poruszał się na wózku inwalidzkim. Ale przyjeżdżał do studia i nagrywał.

Talent i cierpliwość

Zawsze zapewniał, że nigdy nie chciał zostać gwiazdą.

– Nie było do tego podstaw, ale chciałem śpiewać – przekonywał. – Poznałem ludzi, którzy mieli ten sam rodzaj adrenaliny, którą Jimmy Page potrafił skanalizować w muzyce Led Zeppelin. To najlepsza rzecz, jaka mogła spotkać mnie w moim muzycznym życiu. Jimmy miał podobne upodobania co ja, ale większe doświadczenia i cierpliwość. Praca z nim przypominała zanurzanie stopy w basenie, gdy chcemy sprawdzić, czy woda jest głęboka i ciepła. Był cierpliwy pomimo złych doświadczeń związanych z The Yardbirds. Potem dojrzewałem i mam wrażenie, że stałem się partnerem.

Ostatnio to poczucie partnerstwa osłabło.

Robert Plant zgodził się w 2007 r. zagrać z dawnymi kolegami na londyńskim koncercie dedykowanym pamięci wydawcy Zeppelinów Ahmeta Erteguna, ale przeraziła go wizja nieustannego powtarzania tego, co było już przeszłością. Chociaż w oczekiwaniu na bilety zalogowało się na stronie koncertu 25 mln fanów, wolał pielęgnować sukces solowej płyty „Raising Sand" nagranej z amerykańską wokalistką Alison Krauss.

Znamienne, że po sukcesie z Alison coraz silniej akcentował wydarzenia z przeszłości niezwiązane z Led Zeppelin. W telewizyjnym wywiadzie wspominał swój pierwszy zespół Band of Joy założony z Johnem Bonhamem.

– To było w czasie, kiedy myślałem, że zmienię świat, i miałem 17 lat – mówił. – Skończyło się na tym, że nie stać nas było nas jedzenie, i ze świadomością, że jesteśmy super, poddaliśmy się. Tak powstało Led Zeppelin, a kiedy się rozpadło, zobaczyłem, że jest wkoło wiele muzycznych szans, których wcześniej nie zauważałem. Jedną z nich było spotkanie z Alison. Niesamowite. Prezentowała nieznaną mi wrażliwość muzyczną. Nigdy wcześniej nie występowała z towarzyszeniem perkusji. Dzięki niej zrozumiałem też, że countrowcy z Nashville mają inne podejście do muzyki niż rockandrollowcy. Wiele zawdzięczam temu, że zawsze byłem bardzo otwarty na różne gatunki muzyki.

Z Page'em najłatwiej dogadywał się w sprawie nowych projektów. „No Quarter" przypomniało stare przeboje, ale w nowych akustycznych aranżacjach przygotowanych z orkiestrą marokańskich wirtuozów. Nagrali jeszcze „Walking into Clarksdale". Ale zamiast Johna Paula Jonesa towarzyszyli im młodzi muzycy. To właśnie promując te płytę, przyjechali w 1998 r. do Polski.

Plant zgodził się też na wydanie pod koniec 2012 r. londyńskiego koncertu z 2007 r. pod tytułem „Celebration Day". Ale podczas konferencji prasowych na pytanie o comeback odpowiadał najpierw niechętnie, a potem agresywnie. Najmocniejsza była wypowiedź dla „Rolling Stone":

„Mielicie wciąż to samo stare gówno. Nie jestem częścią objazdowej szafy grającej".

Wykonuje na koncertach hity Led Zeppelin, ale w akustycznych aranżacjach. Teraz też miał proponować Page'owi zamiast pisania hardrockowych kompozycji tworzenie w formule unplugged.

Nowe życie

Już pod koniec lat 70. zmieniał się rodzaj wrażliwości i obecności scenicznej Planta.

– Lubię koncertować, bo mogę oglądać bezpośredni wpływ muzyki na widownię, entuzjazm fanów – podkreślał. – Ale coraz bardziej zależy mi na tym, by emocje były przemyślane. Kiedy zaczynaliśmy, każdy z nas machał na scenie głową. Teraz fani siadają i słuchają, co jest wspaniałe, bo znajdujemy rodzaj porozumienia z ludźmi, których nie znamy osobiście. To jest ideał komunikacji poprzez muzykę.

Niechęć do Led Zeppelin może brać się również z tego, że w czasie amerykańskiego tournee w 1977 r., podczas największej prosperity zespołu, ukochany syn Roberta Karac zmarł wskutek infekcji żołądka. Wcześniej Plant wspaniale i czule wypowiadał się o dzieciach.

– Mam chłopca i dziewczynkę i nie uznaję konkurencji między dziećmi – mówił. – Każdy, kto obserwuje rozwój dziecka, wie, że nikogo nie można z nikim porównywać, tym bardziej że dzieci są refleksem tego, jacy my jesteśmy i co je otacza. Dlatego lubię z nimi przebywać.

Karacowi poświęcił balladę „All of My Love" z ostatniej studyjnej płyty Led Zeppelin „In trough the Out Door" z 1979 r. Rok później zmarł w wyniku nadużycia alkoholu John Bonham, przyjaciel jeszcze z czasów Band of Joy, i Led Zeppelin musiało się rozpaść.

Nie żałuje, że nie można wejść do tej samej rzeki.

– Najważniejsze jest to, że nie chcę porównywać siebie do 20-letniego chłopaka, jakim byłem – mówi. – Wielu o mnie nie słyszało, a jednak każda płyta jest szansą na nowe życie.

Najnowsza płyta „Lullaby and . . . The Ceaseless Roar" została nagrana z nowym zespołem The Sensational Space Shifters, na którego brzmieniu duże piętno odcisnął John Baggott, występujący zazwyczaj z gwiazdą triphopu Massive Attack. Zamiast hardrockowych gitarowych riffów usłyszymy elektroniczne loopy i sample, do których Plant wykonuje uduchowione wokalizy.

Sporo jest egzotyki, za którą odpowiada pochodzący z Gambii instrumentalista Juldeh Camara. Na egzotycznych instrumentach zagrał również Justin Adams – specjalista od tak egzotycznych instrumentów, jak bendir, djembe i teherdant.

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Materiał Promocyjny
Firmy, które zmieniły polską branżę budowlaną. 35 lat VELUX Polska
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem