[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/artykul/431524.html]Komentarz wideo[/link][/b][/wyimek]
Puste hale produkcyjne, ogołocone z szyb okna fabrycznych budynków, poniewierające się wysłużone maszyny, które mogą paść łupem złomiarzy – to obrazki, niestety, typowe. Chociaż możemy się pochwalić obiektami unikatowymi na światową skalę: kopalnią soli w Wieliczce czy Kanałem Augustowskim, to właśnie dziedzictwo przemysłowe należy u nas do najbardziej zaniedbanych. Na jego ratowanie w Polsce ciągle brakuje pomysłu.
O tym, że zabytki techniki nie są bezpieczne, boleśnie przekonaliśmy się pod koniec ubiegłego wieku. Na Śląsku w ruinę obróciły się dziesiątki starych kopalń, górnicza i hutnicza infrastruktura, na Wybrzeżu podobny los spotkał stocznie. Z krajobrazu znikają koleje wąskotorowe, pilnego remontu wymagają dworce.
W dużych miastach rozpoczął się kuriozalny wyścig, żeby zdążyć ze sprzedażą atrakcyjnych terenów po likwidowanych fabrykach, nim konserwator zabytków spróbuje je wpisać do rejestru. Ale w najbardziej bulwersujących przypadkach nawet formalny status zabytku nie ochronił cennych przemysłowych obiektów.
Gdy na początku lat 90. upadała fabryka fajansu we Włocławku, syndyk złożył wniosek o skreślenie budynków z rejestru zabytków i – nie czekając na decyzję – zaczął się pozbywać wyposażenia. Nie udało się też uratować np. zabytkowych XIX-wiecznych zakładów włókienniczych. w Krosnowicach, jednych z pierwszych zmechanizowanych na Dolnym Śląsku.