Makaron z katarynki

Designerka Marije Vogelzang wymyśla happeningi wokół jedzenia

Aktualizacja: 06.03.2010 02:49 Publikacja: 06.03.2010 00:39

Kolacja bożonarodzeniowa w obrusośliniaku

Kolacja bożonarodzeniowa w obrusośliniaku

Foto: kein/masunaga/nacasa&partners

Biżuteria z marchewek, degustacje dań z okresu II wojny światowej, uczta przy gigantycznym śliniaku okrywającym kilkanaście osób. To tylko niektóre z projektów Marije Vogelzang, holenderskiej designerki jedzenia, która na nowo odkrywa tę codzienną i zdawałoby się banalną czynność.

Vogelzang znaczy „śpiew ptaka”. Ale, jak przyznaje, śpiewanie nigdy nie było jej mocną stroną. Zdecydowała się na szkołę wzornictwa przemysłowego w Eindhoven. A w efekcie zajęła się jedzeniem. – Jest doskonale zaprojektowane przez naturę i niczego mu nie potrzeba – twierdzi. Dlatego skupia się na jedzeniu jako czynności i tym, jakie ona rodzi relacje między ludźmi. [wyimek]Uczestnicy kolacji musieli przełożyć głowy i ręce przez otwory wycięte w obrusie[/wyimek]

Prócz instalacji na zamówienie firm tworzy dla dzieci. Na przykład postanowiła je przekonać (w tym własną kilkuletnią córkę) do jedzenia warzyw. Podczas warsztatów dzieci miały robić biżuterię z marchwi, rzodkiewek i selera, posługując się tylko własnymi zębami. Artystka wyjaśnia, że kiedyś przeczytała, iż dzieci, aby docenić jakiś smak, muszą poznać go co najmniej siedmiokrotnie. A wycinanie zębami pierścionków i naszyjników było do tego dobrą okazją.

Podczas swoich happeningów często proponuje zupełnie nowy sposób jedzenia. Mogli się o tym przekonać uczestnicy kolacji bożonarodzeniowej, którzy, zasiadając przy stole, musieli przłożyć głowy i ręce przez otwory wycięte w obrusie. – Dla mnie Boże Narodzenie to przede wszystkim dzielenie się jedzeniem i bycie połączonym z innymi ludźmi – mówiła na ubiegłorocznej konferencji PopTech w Camden w USA. Tak zrodził się pomysł podwieszonego do sufitu obrusośliniaka, który fizycznie łączył wszystkich gości. Do dzielenia się jedzeniem zachęcały też same potrawy i sposób ich podania. Podczas gdy jedna osoba otrzymywała na talerzu na przykład melona, jej sąsiad dostawał szynkę. Podobnie było z daniem głównym – na jednym talerzu lądował spory kawałek żeberek, na drugim – cała główka sałaty. Chcąc coś zjeść, siedzący obok siebie nieznajomi musieli wymieniać się jedzeniem.

Z kolei podczas kolacji „Eat to the beat”, czyli jedzenia do rytmu, każdy z gości otrzymał potrawy na dużej tacy z rozrysowanym schematem ich kolejności. Rytm jedzenia wyznaczały uderzenia w bęben, jego dźwięk potęgował wrażenia.

Muzyka stanowiła także element warsztatów makaronowych, gdzie maszynki do przygotowywania makaronów połączono z katarynkami. Wprawiając w ruch mechanizm, uczestnicy nie tylko tworzyli długie tagliatelle czy lasagne, ale też muzykę.

W swoich projektach Marije Vogelzang nie waha się poruszać tematów trudnych . Podczas lunchu wydanego z okazji otwarcia Muzeum II Wojny Światowej w Rotterdamie podała małe porcje potraw przyrządzonych według przepisów z czasów wojny. Rację przystawek otrzymywało się po oddaniu kartki żywnościowej. Wśród zaproszonych na obiad gości znaleźli się także weterani. Dla nich skosztowanie czegoś, co ostatni raz jadło się kilkadziesiąt lat wcześniej, było emocjonującym przeżyciem.

Podobne emocje towarzyszyły warsztatom Taste of Beirut (Smak Bejrutu), zrealizowanym na prośbę założyciela pierwszego bazaru z ekologiczną żywnością w Bejrucie. Przed ich rozpoczęciem Vogelzang przeprowadziła ankietę wśród mieszkańców miasta. Zapytała o dobre wspomnienia z dzieciństwa związane z jedzeniem oraz wspomnienia dotyczące jedzenia z czasu wojny. Na pierwsze pytanie odpowiadano w różny sposób, ale w drugim najczęściej wskazywano chleb.

Podczas warsztatów uczestnicy wykonywali misy z ciasta chlebowego, które farbowano na zielono sokiem z naci pietruszki (chleb i pietruszka są ważnymi elementami kuchni libańskiej).

Po wypieczeniu mis zaniesiono je na targ i ustawiono w rzędzie, tworząc zieloną linię – symbol zielonej linii, która przez lata dzieliła Bejrut na części wschodnią i zachodnią. Potem, wraz z kupującymi i sprzedającymi na bazarze – chleby zjedzono z libańskim serem, jogurtem i miodem. W ten sposób, dzieląc się wspólnie przygotowanym posiłkiem, zniszczono źle kojarzący się symbol granicy.

Vogelzang tak podsumowała to wydarzenie: – Każda z tych mis była inna, tak jak ludzie, którzy je robili, ale powstały z jednego, tego samego ciasta.

Biżuteria z marchewek, degustacje dań z okresu II wojny światowej, uczta przy gigantycznym śliniaku okrywającym kilkanaście osób. To tylko niektóre z projektów Marije Vogelzang, holenderskiej designerki jedzenia, która na nowo odkrywa tę codzienną i zdawałoby się banalną czynność.

Vogelzang znaczy „śpiew ptaka”. Ale, jak przyznaje, śpiewanie nigdy nie było jej mocną stroną. Zdecydowała się na szkołę wzornictwa przemysłowego w Eindhoven. A w efekcie zajęła się jedzeniem. – Jest doskonale zaprojektowane przez naturę i niczego mu nie potrzeba – twierdzi. Dlatego skupia się na jedzeniu jako czynności i tym, jakie ona rodzi relacje między ludźmi. [wyimek]Uczestnicy kolacji musieli przełożyć głowy i ręce przez otwory wycięte w obrusie[/wyimek]

Pozostało 83% artykułu
Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali