Biżuteria z marchewek, degustacje dań z okresu II wojny światowej, uczta przy gigantycznym śliniaku okrywającym kilkanaście osób. To tylko niektóre z projektów Marije Vogelzang, holenderskiej designerki jedzenia, która na nowo odkrywa tę codzienną i zdawałoby się banalną czynność.
Vogelzang znaczy „śpiew ptaka”. Ale, jak przyznaje, śpiewanie nigdy nie było jej mocną stroną. Zdecydowała się na szkołę wzornictwa przemysłowego w Eindhoven. A w efekcie zajęła się jedzeniem. – Jest doskonale zaprojektowane przez naturę i niczego mu nie potrzeba – twierdzi. Dlatego skupia się na jedzeniu jako czynności i tym, jakie ona rodzi relacje między ludźmi. [wyimek]Uczestnicy kolacji musieli przełożyć głowy i ręce przez otwory wycięte w obrusie[/wyimek]
Prócz instalacji na zamówienie firm tworzy dla dzieci. Na przykład postanowiła je przekonać (w tym własną kilkuletnią córkę) do jedzenia warzyw. Podczas warsztatów dzieci miały robić biżuterię z marchwi, rzodkiewek i selera, posługując się tylko własnymi zębami. Artystka wyjaśnia, że kiedyś przeczytała, iż dzieci, aby docenić jakiś smak, muszą poznać go co najmniej siedmiokrotnie. A wycinanie zębami pierścionków i naszyjników było do tego dobrą okazją.
Podczas swoich happeningów często proponuje zupełnie nowy sposób jedzenia. Mogli się o tym przekonać uczestnicy kolacji bożonarodzeniowej, którzy, zasiadając przy stole, musieli przłożyć głowy i ręce przez otwory wycięte w obrusie. – Dla mnie Boże Narodzenie to przede wszystkim dzielenie się jedzeniem i bycie połączonym z innymi ludźmi – mówiła na ubiegłorocznej konferencji PopTech w Camden w USA. Tak zrodził się pomysł podwieszonego do sufitu obrusośliniaka, który fizycznie łączył wszystkich gości. Do dzielenia się jedzeniem zachęcały też same potrawy i sposób ich podania. Podczas gdy jedna osoba otrzymywała na talerzu na przykład melona, jej sąsiad dostawał szynkę. Podobnie było z daniem głównym – na jednym talerzu lądował spory kawałek żeberek, na drugim – cała główka sałaty. Chcąc coś zjeść, siedzący obok siebie nieznajomi musieli wymieniać się jedzeniem.
Z kolei podczas kolacji „Eat to the beat”, czyli jedzenia do rytmu, każdy z gości otrzymał potrawy na dużej tacy z rozrysowanym schematem ich kolejności. Rytm jedzenia wyznaczały uderzenia w bęben, jego dźwięk potęgował wrażenia.