Przez pięć dni w Paryżu przyglądałam się pokazom pret-a-porter jesień/zima 2010/2011. I przyznam, że po zaliczeniu około 20 defiles, jak nazywają je Francuzi, wciąż nie mam klarownego obrazu tego, co moda przyniesie nam na jesień. Tendencji są dziesiątki, projektantów setki. Wszystkim rządzi fuzja. Przepis na jesień 2010: z każdej kolekcji wziąć jedną – dwie rzeczy, wstrząsnąć, zmiksować. Dopiero wtedy spożywać. Reszta pozostanie w kręgu fantazji i show.
Gdy się chodzi na pokazy, a potem wychodzi na ulice Paryża, uderza rozjazd wysokiej mody z rzeczywistością. To dwa różne światy. Kreatorów ulica nie słucha. Na wybiegach widzimy wyłącznie przerażające obcasy, w Paryżu 97 procent kobiet chodzi na płaskich. Na podiach paradują wymyślne kreacje, ulicami suną czarne i szare płaszcze.
[srodtytul]Kroje piękna[/srodtytul]
Na freudowskie pytanie „czego pragnie kobieta” najbardziej sensowną odpowiedź daje Belg Dries van Noten. W jego kolekcji mamy ubranie przystosowane do codziennych potrzeb, nieagresywne, a jednocześnie dobrze zaprojektowane, zaskakujące w konstrukcji (można jeszcze coś odkryć w sprawie kroju!), cudowne kolorystycznie. Żakiety wcięte w talii, do nich szerokie spódnice do połowy łydki, spodnie bojówki. Van Noten jest chyba jedynym projektantem, u którego złota sukienka potrafi być bezpretensjonalna. W jego myśleniu o ubraniu jest kultura, słowo dzisiaj w modzie rzadkie.
Druga po Driesie piękna kolekcja to Lanvin. Utalentowany Alber Elbaz pokazał sylwetki zdyscyplinowane, ale niespokojne na skutek przestrzennych konstrukcji, draperii, skomplikowanych cięć. Kolory brązowy, szary, czarny, granatowy. Bardzo szerokie ramiona. Kolekcja luksusowa, ale nie wątpię, że przeniknie na masowy rynek dzięki sieciówkom, które uważnie przyglądają się temu, co dzieje się na górze, i potem się tym inspirują. Prawdziwa sukienka Lanvin zaczyna się na poziomie 1000 euro, a potrafi dochodzić i do 9 tysięcy.