Nowobiedni i inne luksusy

Pokazy pret-a-porter. Co projektanci zmiksowali na jesień i dlaczego w Paryżu wyblakła sukienczyna kosztuje 150 euro

Aktualizacja: 25.03.2010 21:42 Publikacja: 25.03.2010 00:27

Nowobiedni i inne luksusy

Foto: ROL

Przez pięć dni w Paryżu przyglądałam się pokazom pret-a-porter jesień/zima 2010/2011. I przyznam, że po zaliczeniu około 20 defiles, jak nazywają je Francuzi, wciąż nie mam klarownego obrazu tego, co moda przyniesie nam na jesień. Tendencji są dziesiątki, projektantów setki. Wszystkim rządzi fuzja. Przepis na jesień 2010: z każdej kolekcji wziąć jedną – dwie rzeczy, wstrząsnąć, zmiksować. Dopiero wtedy spożywać. Reszta pozostanie w kręgu fantazji i show.

Gdy się chodzi na pokazy, a potem wychodzi na ulice Paryża, uderza rozjazd wysokiej mody z rzeczywistością. To dwa różne światy. Kreatorów ulica nie słucha. Na wybiegach widzimy wyłącznie przerażające obcasy, w Paryżu 97 procent kobiet chodzi na płaskich. Na podiach paradują wymyślne kreacje, ulicami suną czarne i szare płaszcze.

[srodtytul]Kroje piękna[/srodtytul]

Na freudowskie pytanie „czego pragnie kobieta” najbardziej sensowną odpowiedź daje Belg Dries van Noten. W jego kolekcji mamy ubranie przystosowane do codziennych potrzeb, nieagresywne, a jednocześnie dobrze zaprojektowane, zaskakujące w konstrukcji (można jeszcze coś odkryć w sprawie kroju!), cudowne kolorystycznie. Żakiety wcięte w talii, do nich szerokie spódnice do połowy łydki, spodnie bojówki. Van Noten jest chyba jedynym projektantem, u którego złota sukienka potrafi być bezpretensjonalna. W jego myśleniu o ubraniu jest kultura, słowo dzisiaj w modzie rzadkie.

Druga po Driesie piękna kolekcja to Lanvin. Utalentowany Alber Elbaz pokazał sylwetki zdyscyplinowane, ale niespokojne na skutek przestrzennych konstrukcji, draperii, skomplikowanych cięć. Kolory brązowy, szary, czarny, granatowy. Bardzo szerokie ramiona. Kolekcja luksusowa, ale nie wątpię, że przeniknie na masowy rynek dzięki sieciówkom, które uważnie przyglądają się temu, co dzieje się na górze, i potem się tym inspirują. Prawdziwa sukienka Lanvin zaczyna się na poziomie 1000 euro, a potrafi dochodzić i do 9 tysięcy.

Pokaz Diora – rycerskość wieśniacza. Zaczął się błyskawicą i piorunem, potem przedefilowały modelki w bryczesach, tweedowych marynarkach, żakietach w kratę i pelerynkach Sherlocka Holmesa. Do tego, dla kontrastu, zwiewne sukienki z falbankami w kwiatki noszone ze skórzanymi kurtkami i kozakami za kolano. Fuzja kultur angielskiej i francuskiej – Galliano jest przecież Anglikiem. Pokaz ubrań subtelnych, uwodzicielskich grą męski kontra żeński. Kolekcja także, jak na Diora, zaskakująco do noszenia, mało udziwniona.

[srodtytul]Sylwetka włochatego niedźwiedzia[/srodtytul]

U Westwood – teatr groteski. Ta niegdyś twórcza projektantka, punkówa, która w swoim czasie wstrząsnęła rynkiem mody, teraz chyba zwariowała. Nikt nie spodziewa się po niej szarych kostiumów, jej naturalne terytorium to bunt. Ten pokaz był feerią barw. Wzory na tkaninach malowały kilkuletnie dzieci ze szkoły w Portland. Ale palta, które tworzą sylwetkę włochatego niedźwiedzia, ubrania dziewiętnastowiecznej dojarki, peleryny i poncza w wielkie graffiti zamotane wokół skłębionych spódnic przypominają przebrania z wypożyczalni kostiumów. Do tego oszpecające, jaskrawe makijaże, które z pięknych modelek zrobiły potwory. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pokaz lady Vivienne w krzywym zwierciadle pokazał świat współczesnej mody – dążącej do udziwnienia za wszelką cenę.

Po tym wszystkim stwierdzenie, że kolorami przyszłej zimy będą khaki i beż wydaje się zaskakujące. Ale tak jest. Ludzie i przemysł dążą do prostoty.

Przyjmuję tę wiadomość z ulgą – beż jest neutralny, łatwy w obsłudze, świetnie łączy się z innymi kolorami. Dzięki swej uniwersalności został w Polsce barwą heraldyczną stylu „pań z Konstancina”. Modny będzie także granat, a czerń jak zwykle zimą.

[srodtytul]Bobo z ochronki[/srodtytul]

W chwilach wolnych między pokazami fashion people pędzili do dzielnicy Marais na lunch w koncepcie Merci, modnym miejscu Paryża, jeszcze nie zawłaszczonym przez japońskich i chińskich turystów. Marais, stary fragment miasta, do niedawna zaniedbany, jest od pewnego czasu ośrodkiem prądotwórczym. Styl dyktują zamieszkujący tu tzw. bobos (bourgeois boheme – mieszczańska bohema).

Bobo to w procesie ewolucji społecznej następny etap po yuppies. Ci jako sztywni, nudni, zurzędniczali dawno poszli w odstawkę. Zastąpili ich bobo – wolne zawody, single, artyści, intelektualiści. Zbyt oczywiste znamiona luksusu mają za nic. Pieniądze, których mają dużo, wydają na towary markowe, ale nie jest to wielki luksus komercyjny typu Gucci, Chanel. To byłoby w złym guście. I tu dochodzimy do stylu nowy biedny, który obecnie podbija Paryż. Uwaga. Nie mylić z destroyed, który zasilany punkiem rozpoczął się w połowie lat 70., toczył i rozkwitł w 90. – dziurawe dżinsy, ubrania pocięte, z plamami.

Nowobiedny to co innego. Naprawdę jest bogaty, ale bardzo to ukrywa. Odrzuca rażącą markowość. Widać to doskonale w otwierających się wciąż nowych konceptach – ni to etnicznych, ni to retro, ni to second handach. Nowo otwarty koncept Bonton, który powstał nieopodal słynnego już Merci na 800 metrach w starym garażu. Oferuje wszystko dla dzieci: zabawki, ubrania, meble, podpowiada styl urządzania dziecinnych pokoi. Są tu krzesła Rietvelda i Bertoi, zabiegi kosmetyczne dla małych, jedzenie i kosmetyki bio, herbaciarnia dla mam. Mieszają się retro, kicz, pop, etno, recykling. Ceni się to, co stare, zużyte, ale też ekologiczne i etyczne.

Ja, która mam za sobą doświadczenie PRL, nie umiem się zachwycać sukienkami dla dziewczynek po 150 euro, które wyglądają, jakby już nosiły je cztery pokolenia sierotek z ochronki. Ale paryżanie urodzeni w latach 80. odreagowują styl rodziców, których młodość przesiąkła mieszczańskim dobrobytem. Styl nowy biedny to dla nich odkrycie.

„To by u nas się nie przyjęło”– mówiłyśmy z polskimi dziennikarkami, oglądając wyblakłe ubranka z perkaliku i buciki jak z fotografii powojennych. U nas trzydziestolatkowie marzą, żeby ich dziecko miało sweterek z dużym napisem Armani.

[i]-Joanna Bojańczyk z Paryża[/i]

Przez pięć dni w Paryżu przyglądałam się pokazom pret-a-porter jesień/zima 2010/2011. I przyznam, że po zaliczeniu około 20 defiles, jak nazywają je Francuzi, wciąż nie mam klarownego obrazu tego, co moda przyniesie nam na jesień. Tendencji są dziesiątki, projektantów setki. Wszystkim rządzi fuzja. Przepis na jesień 2010: z każdej kolekcji wziąć jedną – dwie rzeczy, wstrząsnąć, zmiksować. Dopiero wtedy spożywać. Reszta pozostanie w kręgu fantazji i show.

Gdy się chodzi na pokazy, a potem wychodzi na ulice Paryża, uderza rozjazd wysokiej mody z rzeczywistością. To dwa różne światy. Kreatorów ulica nie słucha. Na wybiegach widzimy wyłącznie przerażające obcasy, w Paryżu 97 procent kobiet chodzi na płaskich. Na podiach paradują wymyślne kreacje, ulicami suną czarne i szare płaszcze.

Pozostało 86% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"