Rz: Studiowałyście w Central Saint Martin’s i w London College of Fashion. I wróciłyście do Polski, żeby tu stworzyć własną markę. To pod prąd.
Natalia Roelfer: Ja nigdy się nie zaaklimatyzowałam w Londynie. Nie czułam się tam dobrze. Jak lądowałyśmy, zaraz pakowałyśmy walizki, żeby wracać do Warszawy. Tam w środowisku mody atmosfera nie jest zdrowa. Wielka konkurencja, wszyscy patrzą na siebie wilkiem, zazdroszczą jedni drugim. Trudno się z kimś zaprzyjaźnić. Studiuje mnóstwo ludzi ze świata, najwięcej z Azji. Saint Martin’s wypuszcza setki absolwentów co roku, w różnych specjalizacjach: akcesoria, tkaniny, dziennikarstwo mody.
Rozmawiałam ze studentem, który uważał, że powinno się o nim napisać artykuł dlatego, że trafił do Saint Martin’s. Poza sukienkami na papierze, niczego nie zrobił.
Anna Leoniec: Jak studiowałyśmy, ciągle atakowały nas prasa, telewizja. Ale nie miałyśmy nic do pokazania. Byłyśmy ukierunkowane na uczenie się fachu. LCF daje wiedzę praktyczną. Projektuje się dla Cherokee, dla Esprit. Saint Martin’s ma nastawienie artystyczne. Ale to są najlepsze szkoły mody na świecie. Jest jeszcze nowojorska Parsons. Składałam tam papiery, ale zrezygnowałam. Tam się haruje 24 godziny na dobę, bez wakacji. Jak opuścisz jeden dzień, mogą cię wyrzucić.
Ile kosztują studia w Londynie?