Szukacie muzyki, która pobudzi do działania rano, a wieczorem zachęci do zabawy? Oto „Encanto”, najnowszy album Sergio Mendesa, niezawodnego twórcy przebojów.
Gwarantuję, że będzie z nami przynajmniej do końca wakacji, bo w rytmach i melodiach Mendesa jest upojny taniec karnawałowej samby z Rio. Zawsze kiedy słucham jego nagrań, wydaje mi się, że świat jest lepszy.
Sergio Mendes, brazylijski pianista i kompozytor, mógłby do końca życia grać swoje stare przeboje z lat 60., a i tak wszędzie miałby publikę. Wydawało się, że tak będzie, kiedy przez dziesięć lat nie wydał nic nowego. Powrócił dopiero dwa lata temu znakomitym albumem „Timeless” i serią koncertów na światowych festiwalach. Na North Sea Jazz Festival 2006 w Rotterdamie oklaskiwało go i tańczyło sambę niemal 7 tysięcy fanów reprezentujących trzy pokolenia, a koncert był wydarzeniem tej prestiżowej imprezy. Teraz wystąpi tam ponownie, promując nową płytę.
Jak pianiście, który zaczął karierę na początku lat 60. w cieniu Antonio Carlosa Jobima, Baden Powella i Joao Gilberto, udało się zdobyć światową popularność? Nie kompozycjami czy wirtuozowskimi interpretacjami, lecz aranżacjami. Mendes był sumiennym uczniem trębacza Herba Alperta, który umiał przyciągać tłumy gładkimi interpretacjami przebojów. Mendes zrobił to samo, tylko ciekawiej. Nasycił muzykę brazylijskimi rytmami, a partie wokalne powierzył parze wokalistek śpiewających unisono, czyli jednocześnie. To był strzał w dziesiątkę i to brzmienie pozostało jego znakiem firmowym do dziś.
Natomiast nową i młodą publiczność pozyskał, angażując producenta z kręgu r’n’b. Frontman grupy Black Eyed Peas wykazał się ciekawymi pomysłami i wyczuciem trendów już na płycie „Timeless”. Teraz znów stanął na wysokości zadania, a ponieważ materiał miał jeszcze bardziej przebojowy, płyta może stać się bestsellerem. Dobrym pomysłem było zaproszenie do nagrania wokalistów z różnych kręgów stylistycznych.