Gdy przy głównej ulicy miasteczka zobaczyłam przedstawicieli afrykańskiej sawanny, pomyślałam, że sangria wzięła mnie w posiadanie. Podeszłam bliżej. Na trotuarze, w cielesnej wspólnocie, koegzystowali przedstawiciele różnych gatunków. Tu iskała się rodzina człekokształtnych, obok pokojowo drzemały mięsożerne gady, tuż za nimi odprawiała czułości familia słoni. Jestem w raju czy na arce Noego?
To nie był efekt gradusów. Na ziemię sprowadziła mnie para śniadych, lecz niewątpliwie współcześnie odzianych młodych ludzi. Gdyby nie strój, można by wziąć ich za dzieci natury.Nie zamierzali udawać Mowgliego (tego z „Księgi dżungli”). Po prostu pracowali. Korygowali wyraz zwierzęcych pysków, ulepszali pozycję łap, ogonów. Przede wszystkim nawadniali podopiecznych. Zarabiają na życie pracą zwinnych rąk. Przede mną – i innymi turystami Albufeiry – w zachodzącym słońcu prezentował swe umiejętności duet rzeźbiarski. José Monteiro & Alelia. Tabliczki z ich nazwiskami umieszczono przed zwierzęcym zgromadzeniem. Poniżej prośba o finansowe wsparcie.
Takim to dobrze. Wykorzystują gratis lokalne bogactwo mineralne, czyli piasek. O ile jednak większość piach-artystów pracuje amatorsko na plażach, o tyle duet z Albufeiry działa zawodowo. Żeby podkreślić swój profesjonalizm, przenieśli się z plaż w pępek miasta. Zwożą na trotuar zwały piachu, wznoszą, nawilżają, wzmacniają klejem. Z takich zwałów wyciosują zwierzęta. Jak już wyrzeźbią, co chcą, leniuchują. Tylko uzupełniają płyny w sobie i zwierzynie.Nie dałam grosza. Prawdę mówiąc, żałuję.
Obejrzałam świetny spektakl o naturze piasku. Przy okazji zobaczyłam przyszłość.
Jestem pewna, że za jakiś czas ktoś potraktuje serio dokonania małżeństwa Monteiro. „Sand art” wspina się na muzealne wyżyny. Kiedyś był zabawą, antytezą wysokiej sztuki. Ale teraz o tym, co wartościowe, decyduje everyman. A jemu podobają się piaskowe zamki, ludki, słonie. Wcale nie zdziwię się, jeśli wakacyjna rozrywka stanie się całoroczną, poważną sztuką…