Zaczęło się dość zwyczajnie, jeśli tak można określić pojawienie się Roisin w futurystycznym futrze i kapeluszu przypominającym kosmiczny dysk. Na powitanie zaśpiewała „Overpowered”, poruszając się w rytm elektronicznego bitu jak mechaniczna lalka, to znów zmieniając się w upozowaną postać – ciało wygięte, prawe ramie sięgające do nieba, głowa zwieszona. Wystarczy, że zmieni fragment garderoby, a jest kimś innym – skórzana kurtka i ciemne okulary w „You Know Me Better” dodały jej ostrości i seksapilu. Roisin wykorzystała refren tej piosenki – opowiadający o długiej i bliskiej znajomości – by dziękować polskiej publiczności za przyjaźń i niezmiennie entuzjastyczne przyjęcie. Wczoraj dała u nas swój czwarty solowy koncert i znów chętnych znalazło się tylu, że występ trzeba było przenieść do większej sali. W Arenie Ursynów było świetne nagłośnienie, komfortowa trybuna i mnóstwo miejsca do tańca. A Murphy zyskała przestrzeń niezbędną do swych popisów, będących połączeniem pokazu mody, teatru i psychodelicznego szaleństwa.
Po kilku utworach z płyty „Overpowered” porzuciła kostium zmysłowego robota i zasiadła na taborecie, by zaśpiewać kilka kołyszących piosenek w akustycznych aranżacjach. Jej towarzyszem w „Though Time” i „Tell Everybody” był różowy kapelusz o ludzkiej twarzy i lśniących ustach; tuliła go do siebie jak kochanka. Towarzyszący jej muzycy przez cały wieczór dawali szkołę wyobraźni – z elektronicznego transu przenosili nas do rockowego łomotu, z nietypowo połamanego drum’n’bassowego rytmu — do kolorowego disco. Gdyby nie wspaniała muzyka, krystaliczne brzmienie i fascynujący głos Murphy, który razem z nią przechodził metamorfozy, byłby to tylko efektowny show. Ale znów oglądaliśmy widowisko na wysokim artystycznym poziomie.
Tym razem bardziej mroczne. Murphy przypomniała dawne nagrania Moloko, jak „Pretty Bridges”, ale trzeba było dobrze nadstawiać uszu, by je rozpoznać. Wzrok też należało wytężać, by docenić kreacje z lśniących piór, krwistoczerwone płaszcze, futra albo białe body, opinające ciało Roisin tak, by widoczny był każdy mięsień i kształt piersi. W finale przeistoczyła się w jelenia ze srebrnym porożem, a wreszcie przypięła sobie do pleców pokaźnych rozmiarów zwierzę, uszyte z materiału w kratkę i wypchane jak dziecięca zabawka.
Nigdy wcześniej Murphy nie była tak blisko wizerunku gejowskiej diwy, balansującej na pograniczu erotycznych prowokacji, narkotycznych wizji i niewinności. Przed śmiesznością chroni ją własne poczucie humoru i nietuzinkowa muzyka. Gdyby Roisin Murphy urodziła się w porę, byłaby wielką gwiazdą nowojorskiego Studio 54.