Z drugiej – poniedziałkowy popis szwedzkiego Sabatonu w amfiteatrze na Bemowie. Polscy fani uwielbiają go za utwór „40: 1”, wychwalający bohaterstwo polskich żołnierzy pod Wizną.
Po 25 latach w branży Vader nie złagodniał. Opętańczy, dobywany z trzewi wokal Petera, perkusyjna kanonada i gitary nasuwające na myśl piłę tarczową to wszystko, czego oczekiwać należy po death metalu. Olsztyńska kapela, stosując starą formułę: nie naprawiaj tego, co nie jest zepsute, swój koktajl Mołotowa doprawiła jedynie szczyptą trashu. Kto marudzi, że nie jest to tak efektowne jak
Behemoth, powinien przypomnieć sobie, iż Vader pierwszy wyszedł z takim repertuarem poza żelazną kurtynę.
Nawet jeśli Peter i spółka w tej chwili z apetytem zjadają własny ogon, pamiętajmy, iż te zęby wciąż są ostre.
Sabaton gra inaczej – tu frontman śpiewa, nie ryczy, a trącące myszką solówki gitarowe, partie chóru i wyzierający zewsząd patos nasuwają na myśl pocieszną z dzisiejszej perspektywy starą szkołę metalu.