"Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Dyminach pod Kielcami stało się miejscem kaźni, mordownią i obozem zagłady" - piszą w nim członkowie SOZ.
"Od 10 lat członkowie organizacji prozwierzęcych walczą o poprawę warunków bytowych zwierząt w kieleckim schronisku. Schronisko to jest prowadzone przez miejski twór – Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych. Władze przez cały ten okres nie widziały, żadnych nieprawidłowości w funkcjonowaniu placówki, kolejne doniesienia o złych warunkach panujących w schronisku nie były brane pod uwagę. Wolontariusze mieli zakaz wchodzenia na teren schroniska, o robieniu zdjęć nie było mowy. Przecież mogliśmy zobaczyć zbyt wiele …" - czytamy w liście Stowarzyszenia.
Schronisko w Dyminach jest niewielkie, liczba miejsc dla zwierząt ledwie może obsłużyć Kielce. Ma ono jednak ma podpisane umowy z gminami, które znajdują się nawet 80 km dalej. "Zwierzęta są usypiane, aby móc zrobić miejsce nowym, za którymi idą ciężkie pieniądze z gmin" - piszą wolontariusze.
Według nich dyrekcja schroniska utrudniała adopcję zwierząt. "Cena za wykupienie psa zależy od dobrego humoru pani kierownik. W schronisku nie ma programu sterylizacji, psy chore nie są izolowane od zdrowych, suki z cieczką przebywają w boksach ogólnych, szczenne szczenią się i ich potomstwo staje się pokarmem dla współtowarzyszy niedoli. Wyciągane stamtąd zwierzęta w połowie przypadków są zarażone nosówką lub parwowirozą, nierzadko po wyjściu z tego miejsca jedynym ratunkiem jest humanitarna eutanazja, bo na leczenie jest już za późno" - piszą członkowie SOZ.
Członkowie Stowarzyszenia twierdzą, że są w posiadaniu niezbitych dowodów na fatalne zarządzanie schroniskiem i zaniedbywanie zwierząt. Niedawno w jednym z boksów znaleziono martwego, wychudzonego psa z przebitym płucem i połamanymi żebrami. W gabinecie weterynaryjnym nie było ani jednego leku.