Wszystko to ważne, bo muzykę odbieramy nie tylko świadomie, ale, jak Pani napisała, jest to też takie "doznanie, które najłatwiej dociera do podświadomości". Brak głębi dźwięku, a już szczególnie precyzji czasowej, to cechy, które nieuniknienie wywołują irytację. U większości osób wywołują ją w podświadomości; u, niestety dziś nielicznych nawet wśród muzyków, osób świadomych tych niedoborów, wywołują ją też nawet na poziomie świadomym.
Powinniśmy więc może na poziomie świadomym zwracać uwagę na to, co nasza jaźń odbierać będzie głębiej, podświadomie. Ale tego właśnie nie czynimy. Pozwalamy wręcz, by tzw. "social conditioning" (uwarunkowanie społeczne) wywierał swój poważny wpływ na nasz odbiór; a więc pozwalamy temu czynnikowi na przekonanie siebie samych do np. uspokajających właściwości muzyki, która na poziomie sublimalnym tak naprawdę tylko nas irytuje, oraz na tłumienie naszych pierwszych, często bardzo negatywnych w stosunku do takiej muzyki, reakcji ("Przecież to Mozart! Przecież to (nazwisko sławnego pianisty)! Jakżeż taka muzyka mogłaby irytować?") Sam widziałem ogromną liczbę takich przypadków, wiem więc, że to całe zjawisko, występujące o wiele częściej niż zdajemy sobie z tego sprawę.
(Chcę podkreślić, że uważam eksperymenty z osobami z zaburzeniami psychicznymi za szczególnie wartościowe w badaniu zjawiska stosowania muzyki w leczeniu i rekonwalescencji - nas wszystkich, ponieważ, w odróżnieniu od 'reszty' społeczeństwa, osoby te nie pozostają pod wpływem uwarunkowań społecznych; nie potrafią one tłumić swych naj-pierwszych, prawdziwych reakcji na zjawiska w otoczeniu.)
I teraz dopiero sedno mojej wypowiedzi:
Słuchanie wykonań pianisty - choćby najsławniejszego, który używa ręki w tradycyjny w zachodnim nauczaniu sposób, przyniesie odbiorcy - w przeważającej liczbie wypadków - podświadomą irytację. Osoby psychicznie zdrowe (?) doznanie to jednak w sobie łatwo stłumią. Takich osób jest nieporównywalnie więcej niż "przypadków psychiatrycznych". To właśnie dlatego muzyka irytująca może się rozprzestrzeniać bez oporu i, dzięki wszędobylskości fortepianu, swobodnie mnożyć dalsze, podobne produkcje muzyki, już nie tylko fortepianowej. W rezultacie, irytacja powodowana przez muzykę stała się zupełnie niedostrzegalna (tylko może za wyjątkiem pewnych, już całkiem drastycznych, odmian dzisiejszej muzyki młodzieżowej). Co najgorsze, to w większości taką właśnie muzykę serwuje więc nam dziś terapia muzyczna.
Wspomnę tu o całej masie płyt z podobno 'relaksującą' muzyką fortepianową oraz o znacznej liczbie płyt nie podających nazwiska wykonawcy - większość z nich nagrana ręką usztywnioną przez tradycyjne nauczanie. Wspomnę też o zjawisku schorzeń aparatu gry i bólu ręki dotykającego dziś wciąż 9 z każdych 10 początkujących pianistów (A. Brandfonbrenner, MPPA, 2009), które to zjawisko pozostaje dla mnie nierozerwalnie związane z wszystkim, o czym tu napisałem, a które zachodnia pedagogika fortepianu do dziś usilnie odseparowuje od swego nauczania.