Cuda mają zwykle niewielu świadków. Fantastyczny niedzielny występ Jamiego Woona w katowickim kościele ewangelicko-augsburskim mogło obejrzeć tylko kilkaset osób. Organizatorzy festiwalu Nowa Muzyka zdecydowali, że największa gwiazda zagra na najmniejszej scenie. Brytyjczyk jest – to nie przesada – objawieniem. W epoce przeciętnie uzdolnionych dzieciaków, które robią kariery z pomocą komputerów i YouTube'a, ma do zaoferowania niepowtarzalny talent.
Najpierw wyśpiewał sobie podkłady i chórki, nagrał je i zapętlił sample. Odtwarzane mechanicznie stały się bazą dla delikatnych, soulowych wokaliz. U Woona to nie komputery tworzą piękno muzyki, tylko jej asystują. Gdy śpiewa, emanuje łagodnością, wydaje się bezbronny.
Jego głos jest idealnie czysty, a śpiew zdumiewająco swobodny. Muzyk tworzył subtelne motywy, jakby haftował wyrafinowany wzór. Dopiero w finale koncertu dodał do melancholijnych melodii mocniejsze bity – widzowie mieli okazję tańczyć w kościele.
Występ Woona zakończył świetny czterodniowy festiwal. Większość koncertów odbyła się na terenie nieczynnej kopalni Katowice, między budynkami z brunatnej cegły a stalowymi konstrukcjami szybów. Kameralna, pełna zaułków przestrzeń pomieściła kilka scen i pozwoliła się cieszyć muzyką elektroniczną w ekskluzywnej, intymnej atmosferze.
Multimedialnym widowiskiem zachwycał Brazylijczyk Amon Tobin. Little Dragon w pogodnych, tanecznych kompozycjach burzyli granice między komputerowym i żywym brzmieniem. Berliński Apparat Band Live doskonale „przetłumaczył" cyfrowe kompozycje na poruszające gitarowe granie, a Bodi Bill przeplatali dynamiczne produkcje sentymentalnymi partiami skrzypiec. Ktokolwiek wchodził w Katowicach na scenę, zapewniał silne przeżycia. To w epoce konsumpcyjnych festiwali rzecz nie do przecenienia.