Nowa Muzyka – festiwal w Katowicach

Katowicki Tauron Nowa Muzyka był ostatnią, i najlepszą, imprezą lata

Publikacja: 30.08.2011 02:01

Nowa Muzyka – festiwal w Katowicach

Foto: ROL

Cuda mają zwykle niewielu świadków. Fantastyczny niedzielny występ Jamiego Woona w katowickim kościele ewangelicko-augsburskim mogło obejrzeć tylko kilkaset osób. Organizatorzy festiwalu Nowa Muzyka zdecydowali, że największa gwiazda zagra na najmniejszej scenie. Brytyjczyk jest – to nie przesada – objawieniem. W epoce przeciętnie uzdolnionych dzieciaków, które robią kariery z pomocą komputerów i YouTube'a, ma do zaoferowania niepowtarzalny talent.

Najpierw wyśpiewał sobie podkłady i chórki, nagrał je i zapętlił sample. Odtwarzane mechanicznie stały się bazą dla delikatnych, soulowych wokaliz. U Woona to nie komputery tworzą piękno muzyki, tylko jej asystują. Gdy śpiewa, emanuje łagodnością, wydaje się bezbronny.

Jego głos jest idealnie czysty, a śpiew zdumiewająco swobodny. Muzyk tworzył subtelne motywy, jakby haftował wyrafinowany wzór. Dopiero w finale koncertu dodał do melancholijnych melodii mocniejsze bity – widzowie mieli okazję tańczyć w kościele.

Występ Woona zakończył świetny czterodniowy festiwal. Większość koncertów odbyła się na terenie nieczynnej kopalni Katowice, między budynkami z brunatnej cegły a stalowymi konstrukcjami szybów. Kameralna, pełna zaułków przestrzeń pomieściła kilka scen i pozwoliła się cieszyć muzyką elektroniczną w ekskluzywnej, intymnej atmosferze.

Multimedialnym widowiskiem zachwycał Brazylijczyk Amon Tobin. Little Dragon w pogodnych, tanecznych kompozycjach burzyli granice między komputerowym i żywym brzmieniem. Berliński Apparat Band Live doskonale „przetłumaczył" cyfrowe kompozycje na poruszające gitarowe granie, a Bodi Bill przeplatali dynamiczne produkcje sentymentalnymi partiami skrzypiec. Ktokolwiek wchodził w Katowicach na scenę, zapewniał silne przeżycia. To w epoce konsumpcyjnych festiwali rzecz nie do przecenienia.

Rozmiar ma znaczenie – potwierdza to los wielu letnich imprez. Rosnący od dekady Open'er złapał zadyszkę. Było za dużo scen i rozczarowań, a za mało gwiazd. Tak się kończy pogoń za wielkością. Rozrósł się katowicki Off, ale za cenę wszechobecnych reklam – losy alternatywnej imprezy trzymają w rękach sponsorzy. Warszawski Orange chwalił się wyprzedanymi biletami, tyle że połowa trybun pozostała pusta, bo ważniejsze niż wpuszczenie fanów było zarezerwowanie miejsc dla zblazowanych VIP-ów.

Nowa Muzyka też korzysta z pomocy sponsora, jednak organizatorzy skupiają się na oryginalnym programie. Zapraszają muzyków, którzy wyprzedzają czas. W świecie skupionym na trendach impreza jest reprezentantem rosnących w siłę nisz. Te liczne, wyspecjalizowane grupy artystów i ich widzów są najlepszym, co przyniósł muzyce Internet. Masowe festiwale wpadły w komercyjną pułapkę, bo galaktyka idoli o światowym zasięgu błyskawicznie się kurczy. Przyszłość muzyki wcale nie jest wielka.

Cuda mają zwykle niewielu świadków. Fantastyczny niedzielny występ Jamiego Woona w katowickim kościele ewangelicko-augsburskim mogło obejrzeć tylko kilkaset osób. Organizatorzy festiwalu Nowa Muzyka zdecydowali, że największa gwiazda zagra na najmniejszej scenie. Brytyjczyk jest – to nie przesada – objawieniem. W epoce przeciętnie uzdolnionych dzieciaków, które robią kariery z pomocą komputerów i YouTube'a, ma do zaoferowania niepowtarzalny talent.

Najpierw wyśpiewał sobie podkłady i chórki, nagrał je i zapętlił sample. Odtwarzane mechanicznie stały się bazą dla delikatnych, soulowych wokaliz. U Woona to nie komputery tworzą piękno muzyki, tylko jej asystują. Gdy śpiewa, emanuje łagodnością, wydaje się bezbronny.

Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem