Pierwsze historyczne wzmianki o uprawie bananów sięgają piątego tysiąclecia przed naszą erą. Badania archeologiczne wskazują, że jako pierwsi zerwali je z drzewa mieszkańcy górskich terenów na Papui Nowej Gwinei.
Aleksander Wielki znalazł je w czwartym wieku p.n.e. w dżunglach Chin i południowo-wschodniej Azji. Wiele z nich prawie wcale nie przypominało kształtem ani kolorem owocu, który znamy ze sklepów. Jedne były mdłe, okryte różową skórką. Inne – w biało-zielone paski, z wnętrzem w kolorze oranżady. Jeszcze inne po ugotowaniu smakowały jak truskawki. Chińska nazwa gatunku Go San Heong znaczyła tyle, co „Jego smród wyczujesz z sąsiedniej góry". Poszczególne gatunki różniły się od siebie dużo bardziej niż jabłka, pomarańcze czy melony. Wiele z nich było twardych i niejadalnych.
W 1870 roku niejaki Lorenzo Dow Baker, kapitan kutra rybackiego z przylądka Cape Cod, sprowadził pierwsze banany do Stanów Zjednoczonych. Wybrał gatunek słodki, jadalny na surowo. Wypatrzył go na Jamajce. Banany Gros Michel – bo tak je nazwano – miały miękką, elastyczną skórę, dzięki czemu bez problemu wytrzymywały transport w ładowni statku. Szybko podbiły serca i żołądki Amerykanów. W 1900 roku zjadali oni 15 milionów kiści. Dziesięć lat później – 40 milionów. W 1930 roku firma Bakera – wówczas nazywająca się United Fruit, dziś znana światu jako Chiquita – była warta ponad 200 milionów dolarów.
By sprostać potrzebom rozrastającego się rynku, United Fruit wyruszyła na podbój Ameryki Południowej. Wykupywała ziemię od Gwatemali po Kolumbię, wprowadzając na ogromne obszary dziewiczej dżungli uprawę Gros Michel. Do lat 60. ubiegłego wieku firma kontrolowała 700 milionów akrów ziemi. Zajęła dzikie dotychczas tereny, zbudowała kolej, infrastrukturę telekomunikacyjną, irygacyjną. By przyspieszyć rozwój firmy, jej właściciele nieraz mieszali się do południowoamerykańskiej polityki. Potajemnie wsparli pucze w Hondurasie i w Gwatemali. Jeden z dyrektorów firmy popełnił w 1975 roku samobójstwo po tym, jak wręczył milion i dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów łapówki wysoko postawionemu oficjelowi z Hondurasu.
Ale nie tylko polityka była problemem owocowego giganta. O swoje upomniała się także natura. Już w latach 20. XX wieku firma zmagała się z grzybem, który niszczył uprawy. Choroba panamska atakowała korzenie bananowców. Najpierw pojawiła się w Surinamie, by szybko rozprzestrzenić się na tereny basenu Morza Karaibskiego. Trafiła też do Hondurasu, który posiadał największe uprawy bananów.