Filip Springer, rocznik 1982, na co dzień reportażysta prasowy, tropi w książce "Miedzianka. Historia znikania" dzieje dolnośląskiego miasteczka, które powstało w XIII wieku jako Kupferberg, a zapadło się pod ziemię w 1973 r. jako Miedzianka. Znikanie pod ziemią to lejtmotyw losów osady i jej mieszkańców.
Kilka domów przyklejonych do stromej góry zmieniło się w XVI stuleciu w Wolne Miasto Górnicze, które zaczęło przyciągać przedsiębiorców oraz gwarków. Początkowo wydobywali rudę miedzi, ale przez następne stulecia góra magnetyzowała różnych poszukiwaczy szczęścia łatwo poddających się legendom o kryjących się w niej bogactwach.
Po latach drążenia chodników góra i cała okolica były poszatkowane. Zapadała się ziemia na polach, pękały i trzeszczały budynki. Mieszkańców szczęśliwie omijały jednak inne przekleństwa. „Bestia" – tak Springer nazywa wydarzenia wojenne pierwszej połowy XX wieku – szalała gdzie indziej, do Miedzianki nie dotarła. Ale kiedy wmaszerowały radzieckie wojska, wszystko się zmieniło.
I tu dopiero, na stronie 119 książki, zaczyna się elektryzująca historia. Na Dolny Śląsk przyjeżdżają rosyjscy eksperci zajmujący się wydobyciem uranu, gwałtownie rośnie zatrudnienie, górnicy zarabiają krocie. Pierwsze cztery lata to największa prosperity w dziejach miasteczka. Ale wkrótce górnicy zapadają na promieniotwórczą pylicę, w napromieniowanych ubraniach co dzień wracają do domów, do rodzin. Słowa „uran" nikt nie wymawia, nawet pod ziemią kręcą się tajniacy. Jeden niebezpieczny ruch, a reagują błyskawicznie. W okolicy przybywa szpiegów – pracownicy ambasad przyjeżdżają tam na urlopy.