Czy można sobie wyobrazić teatr bez „Cyrulika sewilskiego" lub „Rigoletta"? W jakich ariach mogłyby się popisywać śpiewaczki, gdyby Rossini nie skomponował „Semiramidy", a Verdi – „Traviaty"? Co grałyby orkiestry, gdyby zabrakło uwertur do „Wilhelma Tella" czy „Mocy przeznaczenia"? Te proste pytania uświadamiają nam, jak wiele do świata muzyki wnieśli ci dwaj Włosi.
Pozornie mogłoby się wydawać, że życie obu było jednym pasmem sukcesów. Rossini swą pierwszą operę – „Weksel małżeński" – wprowadził na scenę, gdy miał zaledwie 18 lat. Verdi po premierze trzeciego swego dzieła – „Nabucco" – stał się bohaterem narodowym Włoch. Muzyka z tej opery zagrzewała jego rodaków do walki o niepodległość.
Ich arie nucili wszyscy, to były przeboje tamtej epoki. A oni tworzyli w pośpiechu, ponaglani przez teatralnych impresariów, którym zależało na kolejnej premierze mogącej przynieść finansowe zyski. Rossini najlepszą arię do „Tankreda" napisał w gospodzie na serwetce, czekając na zamówioną porcję risotta. Czas pracy pod dyktando impresariów Verdi nazywał latami przeżytymi na galerach. Dopiero po pięćdziesiątce mógł sobie pozwalać na luksus odrzucania zamówień.
W ich muzyce nie ma jednak śladu wysiłku. Jest ona cudownie lekka i naturalna, o czym można się przekonać, słuchając ośmiu uwertur Rossiniego i Verdiego z płyty dołączonej do tego tomu serii „Wielcy kompozytorzy". A na deser posłuchajmy najsłynniejszego muzycznego toastu z „Traviaty" oraz chóru z „Nabucca" Verdiego.