Czy zapamiętamy 2011 jako rok Amy Winehouse, bo zrozumieliśmy, jak wielką i trudną do zapełnienia wyrwę po sobie ­zostawiła? A może to był czas ­Adele, która najpierw zdominowała wszystkie listy przebojów, by potem znacząco zamilknąć (życzymy powrotu do zdrowia!), lub Rihanny, która nie tylko daje, ale i zdejmuje z siebie wszystko? Czy jednak był to rok Lady Gagi, której wciąż wszędzie było pełno, choć zabrakło najważniejszego: dobrych piosenek? No bo przecież nie Coldplay, którzy... (przepraszam, ale zasnąłem w połowie zdania i zapomniałem, co miałem napisać).

Czytaj więcej w "Przekroju"