Żubrowe stepy

Stado kudłatych olbrzymów wygląda jak karne wojsko. Noga w nogę, łeb w łeb. Oczy wpatrzone w nadchodzących intruzów

Aktualizacja: 03.05.2012 16:24 Publikacja: 26.04.2012 23:55

Kiedy podjeżdżamy pod sam wierzchołek sporego pagórka, nagle żwirową drogę zagradza nam stado żubrów. Liczne i zbite, prawdziwa żywa barykada. Przetacza się wolno, niczym pociąg towarowy przez niestrzeżony przejazd. Albo – jak lokomotywy wypuszczonych samopas z jakiejś wielkiej parowozowni, bo w ten chłodny dzień buchają kłębami pary.

Gdy wreszcie ów żywy pociąg odjeżdża, odsłaniając widnokrąg, naszym oczom ukazuje się pejzaż zaskakujący, jak na wschodnie kresy Podlasia. Sfalowany, nieledwie podgórski. Wysokie, o łagodnych stokach pagóry pokrywają bezkresne pola wyglądające jak step. Tylko czasem wierzchołek któregoś ze wzniesień niczym beret przykrywa skromny lasek. Wiatr hula jak szalony.

Miasteczko jak słoneczko

Jesteśmy nieco na północ od Krynek, niepowtarzalnego w swym klimacie miasteczka. Stąd ku północy rozciąga się, sięgając aż do Lipska nad Biebrzą, pasmo Wzgórz Sokólskich. Ich południowa część otacza miasteczko malowniczym pierścieniem. Z daleka widać wpisane w fale wzniesień wieże kościoła pod wezwaniem św. Anny, jakby wyrastające prosto z ziemi. Ale to nie z powodu położenia w zacisznej kotlinie Krynki bywają nazywane miastem słonecznym, tylko ze względu na rozplanowanie przestrzenne, przypominające narysowane ręką dziecka słońce z promykami. Od centralnego, największego w Polsce ronda promieniście odchodzą wszystkie większe ulice, kończąc swój bieg na stokach wzgórz. Dzieje tego słonecznego miasteczka nie są zresztą bynajmniej słoneczne.

Uzyskawszy w 1509 roku od Zygmunta Starego prawa miejskie, było później wielokrotnie plądrowane i niszczone – za XVII-wiecznych wojen moskiewskich, za potopu szwedzkiego i I wojny światowej. W czasie II wojny Krynki zamieniono w getto, bo większość mieszkańców była pochodzenia żydowskiego. Ludność została tak zdziesiątkowana, że miasto opustoszało, tracąc w rezultacie w 1950 roku prawa miejskie.

Żubrom wojny też dawały się we znaki, bo przybierało na sile kłusownictwo. W efekcie z początkiem XX wieku europejskie żubry uchowały się już tylko w ogrodach zoologicznych. Z nich to pochodzą pierwsze sztuki, jakie w 1929 roku osiedlono w Puszczy Białowieskiej, by dały początek dzikiemu, puszczańskiemu stadu. Dziś liczebność żubrów w Polsce sięga 1200 sztuk. Większość, ok. 80 proc., żyje na wolności, część w ogrodzonych ośrodkach hodowli. Wolne stada żyją na Pomorzu – w lasach wałeckich – w Bieszczadach, gdzie zawieziono pierwsze osobniki w 1963 roku i w Puszczy Knyszyńskiej. Tu jednak początkowo nie trzeba było ich zawozić.

Wędrowny Pustelnik

Oto jeden z tęgich białowieskich byków wybrał się na wycieczkę, dotarł do rubieży otaczającej Białystok puszczy i pozostał. Jako samotnika, ochrzczono go Pustelnikiem. Takie wędrówki żubrzych byków nie należą do rzadkości. Gdy wywieziono żubry w Bieszczady, jeden z nich, imieniem Pulpit, ruszył ku północy. Dotarł w okolice Tarnowa, rozganiając po drodze ze dwa mecze piłkarskie i ze trzy pogrzeby. Dobrze, że choć żadnego sam nie spowodował... Został pojmany i osadzony w krakowskim zoo.

Pustelnik z Puszczy Knyszyńskiej pozostał na wolności. Ale też nie dano mu długo pozostawać pustelnikiem. W 1973 roku dowieziono mu trzy krowy i dwa byki. Takie „przesunięcia" zwierząt ze stada do stada są konieczne, pozwalają bowiem zwiększyć ich genetyczne zróżnicowanie. Wszakże wszystkie żyjące dziś na świecie żubry w sile około 4 tys. sztuk pochodzą zaledwie od... 12 żubrów. Czyli – są blisko spokrewnione, w stopniu wręcz niebezpiecznym dla rozwoju i zdrowotności żubrzej populacji. Trzeba więc jej genami czasem umiejętnie zamieszać. Tym bardziej w cenie są byki wędrowcy, poruszające się chętnie w okresie godowym od jednego stada rujnych krów do drugiego. Żywe wehikuły genów. Ale nie wszyscy żubrzy panowie są tacy. Większość to w okresie sprzyjającym rozrodowi raczej pantoflarze, tkwiący w pobliżu paru wybranych krów.

Knyszyńskie stado przy niewielkiej pomocy ludzi rozwijało się i rozrastało, choć ze zmiennym szczęściem. Jego kronika wspomina przeróżne epizody, jak choćby odnotowana w 1987 roku „samobójcza śmierć krowy, która nadziała się na ostry kołek". Bywały akty kłusownictwa, tajemnicze zgony, podejrzenia chorób. Ale stado rosło i dzieliło się na mniejsze.

Kudłata armia

Wierzchlesie. Długa podlaska ulicówka, otoczona przez rozległe pastwiska, podzielone na wąskie paski przez płoty zrobione z sosnowych tyczek. Ten osobliwy krajobraz w kratkę, niegdyś częsty w tych stronach, przyciągnął nawet filmowców: kręcono tu „U pana Boga za piecem". Ale żubry nie owe pastwiska i płoty przyciągają, tylko okoliczne pola na wzniesieniach, sąsiadujące ze zwartym lasem. Bo tutejsze żubry wiodą niejako podwójne życie: zimę spędzają na polach, ale wiosna chowają się w głęboki las. Wierzchlesie leży dokładnie na granicy tych dwóch żubrzych światów, więc przemarsz tej kudłatej armii bywa dodatkową atrakcją turystyczną malowniczej, poprzetykanej jeszcze tradycyjnymi chałupami wsi. Tylko trzeba na takie zdarzenie trafić.

Stada żubrów okupują od lat ulubione obszary w pobliżu z rzadka rozrzuconych wiosek. Szudziałowo, Pierożki, Sukowicze, Harkawicze Ostrów Północny z jego malowniczą, przy gościńcu za wsią przycupniętą cerkiewką, Jurowlany – te nazwy wyznaczają z grubsza na mapie rejon żubrowego stepu. A jak zwierzęta z pierwszym wiosennym kwitnieniem zawilców ostatecznie zanurkują w las – trudno będzie podać jakąkolwiek nazwę, wskazującą na ich miejsce pobytu. Te olbrzymy są wtedy nadzwyczaj ostrożne i dyskretne. Można je, skryte w ocienionych, chroniących przed owadami zakątkach, ominąć o 200 metrów, niczego nie zauważając. Co innego jednak teraz, wiosną.

Harkawicze to jedna z ostatnich wiosek przed granicą białoruską. Na gościńcu bruk, drewniane płoty i wyglądający zza nich ciekawie, przeważnie sędziwi ludzie, stare, zszarzałe drewniane chaty ze zdobieniami na rogach. Okolica prawie podgórska, ale gościniec, wybiegając ze wsi na pola ku granicy, wyrywa w przód prosto jak strzelił.

Tuż przy nim, w jednej z dolinek, obok małego, polodowcowego jeziorka, tkwi nieruchomo stado żubrów. Wygląda jak karne wojsko. Noga w nogę, łeb w łeb. Oczy wpatrzone w jedną stronę – ku nadchodzącym intruzom. Ta żywa masa, jakby świadoma swej potęgi i siły, ani się poruszy.

Polubić czy pogonić

Ale oto na wzgórzu pokazują się dwa terenowe samochody, które z rykiem silników, błyskając groźnie światłami i hałasując klaksonami, na przełaj pomykają ku stadu. W żubrzym oddziale rządzą krowy i to one dają rozkaz do wymarszu, przyjmując zaraz potem rolę przewodników. Ale teraz nie można tego spostrzec, stado jak jedna maszyneria z wolna rusza przed siebie, a już po chwili oglądamy zwierzęta w pełnym biegu. Zdumiewające, z jaką gracją te wielkie góry mięsa pokonują przestrzeń, w jak zawrotnym tempie. Ale to można oglądać tylko tu, w panoramie podlaskiego stepu.

Żubrowe wojsko z Podlasia dostało niedawno wyraźny rozkaz wymarszu. Dotyczący przede wszystkim macierzystego stada z Puszczy Białowieskiej. Zadomowione, rozpuszczone nieustannym dokarmianiem, zaczęło gnuśnieć, ulegać łatwo rozprzestrzeniającym się w tłoku pasożytom i chorobom. Uznano zatem: dosyć tego, żubry, w świat marsz! Takie założenie ma projekt „Kraina żubra" współfinansowany przez UE w ramach programu „Life".

Pierwszym krokiem było ograniczenie dokarmiania do niezbędnych rozmiarów, by zmusić zwierzęta do wędrówek za żerem. Rzeczywiście, kudłate olbrzymy ruszyły się z mateczników. I trafiły na nadrzeczne łąki, szeroko rozciągnięte choćby nad górną Narwią. Dobierały się do bel siana i ostatnich stogów. Ale projekt przewidywał stosowne rekompensaty dla rolników za zjedzone siano. Gdy ci się połapali, że na dokarmianiu żubrów można zarobić, zaczęli ochoczo stawiać nowe stogi, na nowo użytkować zarzucone już przedtem, bo podmokłe i niedostępne dla maszyn, obszary łąk. Z projektu finansowano nawet łąki i brogi siana utrzymywane specjalnie dla żubrów. Zawierając stosowną umowę, rolnik zobowiązywał się, że skosi siano, ustawi je w odpowiednią, dostępną dla zwierząt stertę, a później po czworonogich konsumentach posprząta. Tak to nagle znów zaczęły wyrastać w tutejszym krajobrazie prawie już zapomniane stogi i zadaszone brogi, powszechnie zastępowane przedtem przez opakowane kolorową folię bele. A jeden z rolników zaczął o ciamkających na jego łące olbrzymach mówić wręcz pieszczotliwie: moje żubry.

Rosnące zastępy

Zakładano, że wędrując od łąki do łąki, od lasku do lasku, białowieskie żubry połączą się z knyszyńskimi w jedno państwo. Podobne nadzieje wiązane są też ze stadami, osiedlonymi w Bieszczadach. Kraina Żubra ma się rozciągać przede wszystkim wzdłuż wschodnich rubieży kraju, gdzie nie brak zielonych, ekologicznych korytarzy, sprzyjających migracji dużych i płochliwych zwierząt.

Knyszyńskiemu stadu rozkaz wymarszu nie jest jednak potrzebny. Tuż za granicą puszczy rozciągają się nie podmokłe łąki, ale bujne stepy Wzgórz Sokólskich z łanami rzepaku. W jadłospisie żubra jest wprawdzie ponad sto różnych roślin, ale jeżeli pod pyskiem mamy fast food w nieograniczonej ilości – jak tu nie korzystać? Więc od jesieni aż do wiosennego wybuchu zieleni żubrowe zastępy tkwią wśród pól, co kłuje w oczy ich prawowitych właścicieli.

Pan Zbigniew Słoma z Krynek, jeden z tych, którzy pędzili jak szaleni ryczącą terenówką, ma tu 400 ha upraw, w tym 100 ha rzepaku. Zimą ma na nim niemal codziennie po 20 – 30 żubrów. W efekcie – na niektórych obszarach pól straty sięgają 80 proc. – Tak naprawdę to te straty zobaczę i ocenię dopiero z wysokości kombajnu, w czasie zbiorów! – mówi wzburzony, dodając, że i z tego przeganiania stad już rezygnuje, bo to tylko dodatkowe tratowanie gruntu. Zresztą – jak tu przeganiać żubry do sąsiada? Rejonowa Dyrekcja Ochrony Środowiska w Białymstoku wypłaciła w 2010 roku 300 tys. zł odszkodowań, w 2011 – już pół miliona. A stadko żubrowe rośnie: tegoroczne lutowe liczenie wykazało obecność 103 żubrów. Z widoku trąbiących maszyn coraz mniej sobie robią. Czasem się obrażą i pójdą sobie na Białoruś. Ale wracają.

Zostańcie w puszczy

Widząc, że tu, na terenie Wzgórz Sokólskich, wolność żubrów ma swoje ciemne strony i rodzi konflikty, postanowiono zrobić wszystko, by zostawały jak najdłużej tam, gdzie spędzają lato: w lesie. Rozpisano przetarg na dokarmianie żubrów na granicy lasu, zachęcające do pozostania blisko puszczy, dofinansowywane przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska. Szef Nadleśnictwa Krynki Waldemar Sieradzki zapewnia, że jak dotąd nie widzi, by przy tej liczebności żubry wyrządzały większe szkody w lesie. Czasem, jak się gromadnie uwalą w jakąś leśną uprawę, to ją nieco wygniotą. Leśnicy zresztą uzyskali ostatnio zgodę, by przez pięć lat nie odnawiać sadzonkami powierzchni wyciętego zrębu. Taka wolna, zarastająca trawą powierzchnia przyciąga zwierzęta. Trawożerne żubry przyczyniają się jako żywe kosiarki do zachowania polan, bo nie pozwalają na zarastanie ich drzewami. Polany zaś stanowią o bioróżnorodności współczesnego lasu i najmocniej tętnią życiem.

A póki co – żubrza armia wylega na bezkresne przestrzenie Wzgórz Sokólskich, przemierzając je z wiatrem w zawody. Kiedyś była to kraina wiatraków. Ale dziś pozostała po nich rozproszona gromadka pokurczonych staruszków, jak choćby ten najbardziej znany, w Malawiczach Górnych, ukazujący wędrowcom przez coraz większe szpary w deskach swe mechaniczne, już nieczynne trzewia. Wkrótce na wzgórzach ma się rozsiąść współczesna farma wiatraków. Ale na razie mamy tu jeden z najdzikszych krajobrazów w Polsce. I żubry. Trzeba zameldować się w Krynkach na posterunku Straży Granicznej, a potem przycupnąć w samochodzie na skraju jednej z polnych dróg przy granicy. I doczekamy się w końcu, że zza wierzchołka wzgórza wychynie rząd kosmatych głów, jak widmo dawnych puszcz i stepów.

Kiedy podjeżdżamy pod sam wierzchołek sporego pagórka, nagle żwirową drogę zagradza nam stado żubrów. Liczne i zbite, prawdziwa żywa barykada. Przetacza się wolno, niczym pociąg towarowy przez niestrzeżony przejazd. Albo – jak lokomotywy wypuszczonych samopas z jakiejś wielkiej parowozowni, bo w ten chłodny dzień buchają kłębami pary.

Gdy wreszcie ów żywy pociąg odjeżdża, odsłaniając widnokrąg, naszym oczom ukazuje się pejzaż zaskakujący, jak na wschodnie kresy Podlasia. Sfalowany, nieledwie podgórski. Wysokie, o łagodnych stokach pagóry pokrywają bezkresne pola wyglądające jak step. Tylko czasem wierzchołek któregoś ze wzniesień niczym beret przykrywa skromny lasek. Wiatr hula jak szalony.

Miasteczko jak słoneczko

Jesteśmy nieco na północ od Krynek, niepowtarzalnego w swym klimacie miasteczka. Stąd ku północy rozciąga się, sięgając aż do Lipska nad Biebrzą, pasmo Wzgórz Sokólskich. Ich południowa część otacza miasteczko malowniczym pierścieniem. Z daleka widać wpisane w fale wzniesień wieże kościoła pod wezwaniem św. Anny, jakby wyrastające prosto z ziemi. Ale to nie z powodu położenia w zacisznej kotlinie Krynki bywają nazywane miastem słonecznym, tylko ze względu na rozplanowanie przestrzenne, przypominające narysowane ręką dziecka słońce z promykami. Od centralnego, największego w Polsce ronda promieniście odchodzą wszystkie większe ulice, kończąc swój bieg na stokach wzgórz. Dzieje tego słonecznego miasteczka nie są zresztą bynajmniej słoneczne.

Pozostało 88% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"