Powtarzalność nudna...
* * *
Patti Smith,
„Banga",
Sony Music
Jedenastego studyjnego albumu Patti Smith słucha się dobrze. Ale „Banga" nie jest tak udanym powrotem jak refleksyjne, pełne goryczy „Gone Again" z 1996 r., nagrane po wieloletnim milczeniu Patti. Nie jest to też tak przejmująca płyta jak niespokojne „Peace and Noise" (1997) czy „Trampin" (2004). Oczywiście wydawnictwa o sile rażenia „Horses" (1975) chyba nikt już po Patti nie oczekuje, ale „Banga" to tylko zbiór udanych piosenek. Nic więcej. Zwiewne „April Fool", wytypowane na singiel, wpada jednym uchem, a drugim wypada. „This Is the Girl", ballada poświęcona śmierci Amy Winehouse, brzmi jak nowa kompozycja Marianne Faithfull. Z „Nine", urodzinowej piosenki dla Johnny'ego Deppa, ucieszyć może się tylko sam aktor. Wrażenie robią jedynie ponaddziesięciominutowy szamański „Constantine's Dream", niepokojący „Tarkovsky" i piękna „Maria".
Kocham Patti Smith, uwielbiam jej sztukę, ale „Banga" po kilkukrotnym przesłuchaniu powędrowała na półkę, na której prawdopodobnie porośnie kurzem. Mam tylko nadzieję, że Patti zostanie ponownie zaproszona na koncert do Polski. Może jej nowe piosenki zyskają na żywo?